Urzędniczy mur obojętności

Jest pierwszą tancerką, która otrzymała tytuł profesora sztuk muzycznych. Jest to wydarzenie bez precedensu w historii polskiego tańca, nigdy dotąd nie zdarzyło się bowiem, aby tytuł profesora zwyczajnego otrzymała osoba łącząca spektakularną karierę wykonawczą, choreograficzną i menadżerską z wybitną aktywnością akademicką. Rozmowa z Ewą Wycichowską, dyrektor naczelną i artystyczną Polskiego Teatru Tańca.


Stanisław Furmaniak: 14 kwietnia odbędzie się premiera „FootBall@…” Podobno nie dostała pani żadnego wsparcia ze strony organizatorów Euro 2012, a także miała problemy z miejscem na wystawienie tego spektaklu…

Ewa Wycichowska: Kieruję Teatrem już blisko ćwierć wieku, ale na taki mur jeszcze nigdy nie trafiłam. To, co mogłoby stać się atutem Poznania, traktowane jest jak przeszkoda, której urzędnicy nie chcą pokonać, więc obchodzą ją na różne sposoby: milczeniem, brakiem odpowiedzi na listy i maile, nieodbieraniem telefonów, wreszcie indolencją i dezynwolturą. Dostaję natomiast ogromne wsparcie organizacyjne i moralne od Międzynarodowych Targów Poznańskich, Klubu Lech, wielu osób prywatnych i widzów, co było zresztą widać na otwartej próbie spektaklu, na której nie mogliśmy pomieścić wszystkich zainteresowanych. Idea spektaklu „FootBall@…” zrodziła się z inspiracji sportem – piłką nożną, atmosferą stadionu i grą, która może mieć swoje odniesienie do wielu sytuacji życiowych, a zarazem stać się aktem sztuki. „Gra – spektakl” i „gra – mecz piłkarski” mają wspólne źródło antropologiczne. Tego rodzaju motywy pojawiają się w teatrze od wieków, z Molierem i Szekspirem włącznie. Spektakl teatralny, tak jak i mecz, dzieje się „tu i teraz”, czas tworzenia jest równy czasowi odbioru, jest „aktor” i „widz”. Piłką nożną w najbliższych miesiącach będzie żyła niemal cała Europa, my jako Polski Teatr Tańca utworzony blisko 40 lat temu w Poznaniu, także czujemy się gospodarzami tego wydarzenia. Nasza realizacja ma szansę, by w spektakularny sposób wzbogacić ofertę kulturalną miasta i kraju. Co więcej istnieje możliwość, niestety jak zawsze uwarunkowana względami finansowymi, rejestracji „FootBall@…”w technologii 3D. Otrzymaliśmy taką ofertę od Studia Stereoskopowego 3D MIND Films, taka płyta może służyć wielu instytucjom do promocji polskiej sztuki współczesnej i idei Euro jednocześnie. Jestem zdumiona, że tej okazji nie widzą wszelkiego rodzaju biura promocji.

Występuje pani, wraz z zespołem Polskiego Teatru Tańca, w wielu miejscach na świecie. Otrzymujecie państwo nagrody, bardzo dobre recenzje i uznanie wielbicieli tańca. Czy jest tak, że polskim decydentom, w przeciwieństwie do ich odpowiedników w innych krajach, nie zależy na rozwoju rodzimej kultury?

Obecnie jest tendencja do łatwego propagowania różnych dziedzin sztuki poprzez pokazywanie w nich celebrytów, ale nie docenia się wieloletniej, a nawet wielopokoleniowej pracy. W Poznaniu, mieście Hipolita Cegielskiego, Karola Marcinkowskiego, powinno się doskonale rozumieć, że praca organiczna trwa latami. To nie są krótkie projekty i nie wygląda to tak, że różni ludzie się spotkali na chwilę, coś zrobili, raz czy dwa pokazali i się rozjechali. Conradowi Drzewieckiemu udało się w latach 70. stworzyć zespół, który był absolutnym ewenementem, dla niego prezydent Poznania powołał grupę, która zajmuje się, w autonomiczny sposób, sztuką tańca. Ja kontynuując działalność Conrada, otworzyłam Teatr dla wybitnych choreografów z całego świata. Moim wyzwaniem jest, aby na terenie Starej Gazowni znalazło się miejsce dla Polskiego Teatru Tańca i dla naszych projektów. Artyści lubią przyjeżdżać do naszego miasta, Poznań jako stolica tańca współczesnego ma markę budowaną od wielu lat, nasze Międzynarodowe Warsztaty Tańca odbywają się od 1994 roku. Nie można przekreślić blisko 40 lat istnienia i działalności Teatru. W Poznaniu trwa permanentny stan dyskusji o strategii i jednocześnie indolencja praktyczna. Brak działania, odważnych decyzji i wprowadzania w życie konkretnych projektów, przykłady można mnożyć: począwszy od Starej Gazowni aż po Dom Tramwajarza na Jeżycach. To mogły być karty przetargowe w przegranych staraniach o ESK 2016, to są zmarnowane szanse na miejsce dla sztuki tańca. W innych regionach o wysoką rangę kultury i przestrzeń do działania dla artystów starają się również politycy. Na Śląsku z takiego niezwykle skutecznego lobbowania słynie senator Kazimierz Kutz. W Bytomiu powstaje to, co w Poznaniu się nie udało. Rewitalizacja starej przestrzeni kopalni da miejsce Śląskiemu Teatrowi Tańca i realizowanym tam projektom artystycznym, festiwalowym i edukacyjnym. Niech również wielkopolscy politycy pomogą i wesprą projekty, które bez konkretnych decyzji wciąż pozostają w sferze mówiono-życzeniowej.

Powróćmy na chwilę do początków pani pracy w PTT. Przejęła pani stery po wybitnej osobowości, jaką był nieżyjący już Conrad Drzewiecki. Trudno było?

Właściwie od razu sterów po Conradzie nie przejęłam, ponieważ minął sezon od jego odejścia z Teatru, zanim ja rozpoczęłam pracę dyrektora. Ale Conrada w tym czasie już nie było. Był to dla mnie bardzo znaczący okres. Cała Rada, która się wówczas zebrała przy prezydencie Andrzeju Wituskim mówiła, że skoro nie ma Conrada Drzewieckiego, to trzeba ten Teatr zlikwidować. I ja to mam cały czas w pamięci. Jednak na wniosek prezydenta nie podjęto takiej decyzji, chociaż trudno było znaleźć nową formułę. Przez ten sezon Teatrem kierował Mirosław Różalski, który był asystentem Conrada. Ale na jego dalszą pracę Rada nie wyraziła zgody. Ja miałam wówczas za sobą realizacje choreograficzne w Teatrze Wielkim w Łodzi, kilka nagród, studia w Paryżu, pozycję pierwszej tancerki, a przede wszystkim zademonstrowaną scenicznie potrzebę innego, nowego myślenia o spektaklu, zarówno w kategoriach ruchowych, jak i dramaturgicznych, plastycznych i inscenizacyjnych. Nie było to w prostym przełożeniu kontynuowanie drogi Conrada ani polemika z nim. Raczej rozwinięcie jego deklaracji z czasów powstawania PTT, mówiące o poszukiwaniu nowego języka tańca, prowadzącego do dialogu z publicznością. Prezydent Wituski zadecydował, że ja wprowadzę nowy repertuar, odświeżę i odnowię Teatr. Może atutem było również to, że jestem kobietą. To powoduje, że myśli się o przyszłości i następcach. Po blisko 25 latach kierowania Teatrem mogę powiedzieć, że mam następców. Zaczęło się to od wyraźnego hasła „Drzewo POZNANIA – Owoce Ewy”. W powołanym przy Polskim Teatrze Tańca Atelier, od ponad dekady daję wielu artystom możliwość debiutu choreograficznego, plastycznego, muzycznego. W naszym zespole są liczne talenty, zarówno twórcze, jak i pedagogiczne.

W tym roku po raz kolejny w ramach Dancing Poznań odbędą się XIX Międzynarodowe Warsztaty Tańca Współczesnego oraz IX Międzynarodowy Festiwal Teatrów Tańca. Może pani odsłonić rąbka tajemnicy i powiedzieć kogo i czego mogą spodziewać się widzowie?

Najważniejszy będzie 15 maja, bo wtedy na stronach www.ptt-poznan.pl rusza nasz program i zapisy. W tej chwili trwają przygotowania, domykana jest lista pedagogów, program Festiwalu Teatrów Tańca jest już zamknięty. Chcemy, aby 15 maja oferta była w 100 procentach gotowa i nie trzeba było niczego zmieniać. W tym roku, na Dancing Poznań, tak jak na wielu krajowych i europejskich projektach, kładzie się cień kryzysu. Tegoroczna edycja Międzynarodowego Festiwalu Teatrów Tańca odbywać się będzie w dniach 18-24 sierpnia. Będziemy gościć teatry tańca z Węgier, Izraela, Czech, Korei Pn i oczywiście zespoły polskie. Jeśli chodzi o Warsztaty, to oczywiście w programie znajdzie się kilka nowości m.in. contemporary jazz, LA hip hop, lirical modern czy repertuar Forsyth’a. Zajęcia będzie prowadzić kilkudziesięcioosobowa grupa wybitnych pedagogów z całego świata. Przy Warsztatach tradycyjnym problemem jest przestrzeń. Musimy wynająć 20 sal, za które trzeba zapłacić znacznie większe kwoty niż w latach ubiegłych. Organizujemy oświetlenie, nagłośnienie, pracowników do obsługi poszczególnych obiektów i wiele innych rzeczy, a to wszystko bardzo dużo kosztuje. Logistyczne zorganizowanie całego przedsięwzięcia, mimo statusu pioniera na polskim rynku i wieloletniego doświadczenia, zawsze jest dla nas dużym wyzwaniem. Każdy w Teatrze jest w to zaangażowany i ma swoje stałe obowiązki, a także otwartość na sytuacje nagłe, nieprzewidziane. W odróżnieniu od wszystkich innych teatrów, my nie otrzymujemy żadnych pieniędzy na eksploatację. Mamy tylko środki na dzierżawę 600 metrów kwadratowych, na godziny, w szkole baletowej. I nic poza tym. Chcę dodać, że w okresie warsztatowo-festiwalowym do Poznania przyjeżdża ponad tysięczna grupa uczestników, którzy tu mieszkają, jedzą, korzystają z miejskich środków transportu etc. Jednym słowem, zostawiają tu niemałe pieniądze. Jest to wymierna korzyść finansowa dla miasta, dlatego uważam, że samorząd powinien bardziej wspierać nasze starania i pomóc w znalezieniu siedziby dla Polskiego Teatru Tańca, co byłoby gwarancją nie tylko dalszego, twórczego istnienia Teatru, ale także rozwoju jego działalności edukacyjnej, terapeutycznej, festiwalowej.

Taniec i choreografia – to dziedziny, którymi zajmują się głównie osoby wrażliwe na piękno ruchu. Bycie nie tyle dyrektorem, co przede wszystkim menadżerem – to z kolei biznes. Jest pani odpowiedzialna również za kilkadziesiąt osób pracujących w Teatrze. Czy łatwo te rzeczy pani pogodzić? A może ma pani wrodzony talent i do sztuki, i do biznesu?

Kiedy zostałam dyrektorem, zapisałam się na nowo otwarty na UAM kierunek: Studium dla menadżerów kultury, które ukończyłam z wyróżnieniem, a jako pracę dyplomową przedstawiłam biznesplan dla Polskiego Teatru Tańca. Bardzo wiele wyniosłam z tych studiów. To był początek transformacji politycznej i ekonomicznej. Wiele mechanizmów postępowania po prostu z dnia na dzień się zdeaktualizowało, a wzory zachodnie nie przystawały do polskich realiów. Ja nigdy wcześniej nie byłam „przewodniczącą” grupy i nie miałam takich marzeń. Zostałam postawiona w pewnej sytuacji – nie waham się powiedzieć – misji, która została mi wtedy powierzona i tak to niezmiennie traktuję. Czuję się bardzo odpowiedzialna za Teatr jako instytucję, o określonym profilu i dorobku, z jego pamięcią o historii i myśleniu o przyszłości, a także za osoby, które pracują w Teatrze i które angażuję, od wybitnych artystów po pracowników administracji. Najtrudniej było mi realizować własne pomysły, gdyż występowałam w podwójnej roli: jako choreograf, który ma swoje chęci, koncepcje, marzenia i jako dyrektor, który musi pilnować budżetu. W takiej sytuacji jestem postawiona teraz, przy realizacji „FootBall@…”. Zamiast „oddać się twórczym wizjom” spotykam się nieustannie z potencjalnymi sponsorami, prowadzę setki rozmów telefonicznych i… tłumaczę to, co zdaje się oczywiste, że ten spektakl to korzyść dla miasta i regionu, atut, którego nie ma żaden inny ośrodek zaangażowany w organizację Euro 2012. Ale pewne rzeczy udało mi się przeforsować i zrealizować, jak np. „Walk@ karnawału z postem”, która była zrobiona w nietypowej przestrzeni na kilku podestach. Spektakl gramy już ponad 10 lat, a podesty z niego często wykorzystujemy jako scenę do innych projektów. Jako artystka założyłam sobie jedną rzecz, że moja oferta współpracy z innymi teatrami, moje „poza macierzyste” realizacje nie będą konkurencyjne w stosunku do PTT, dlatego czasem z niektórych propozycji rezygnuję.

Pracując tyle lat w Teatrze, borykając się z problemami dnia codziennego, nie myślała pani czasami, aby zostawić to wszystko i zająć się tylko pracą na uczelni? Mniej stresu, kłopotów, więcej wolnego czasu…

Tak się pewnie kiedyś stanie, nie bez powodu kształcę następców, ale to długi proces i jeszcze jakiś czas musi upłynąć, bym z czystym sumieniem mogła przyznać sobie taryfę ulgową. Ale nie ukrywam, że mam gdzieś w świadomości fakt, że w każdej chwili mogę zrobić to, co 25 lat temu uczynił Conrad – wykonać telefon i poinformować, że od jutra nie przychodzę już do pracy, bo idę na emeryturę. Ale dla mnie cały czas najważniejsze jest jednak to, by nie zaprzepaścić tego całego dorobku Teatru. Przecież to jest trud wielu ludzi, którzy sprawili, że mimo przeciwności, zakusów i braku sprzyjania władz, ten Teatr nadal istnieje. Gdybym miała ustalić hierarchię tego, co postrzegam jako nasz sukces, to oczywiście niezwykle ważne miejsce zajmuje fakt, że realizujemy repertuar, premiery, jeździmy z przedstawieniami na różne międzynarodowe festiwale, otrzymujemy nagrody. Jednak najbardziej cieszy mnie właśnie to, że w gospodarce wolnorynkowej stawiamy czoła przeciwnościom, że udało się uchronić zespół prezentujący bardzo nowoczesny repertuar i niedziałający przecież komercyjnie.

Zejdźmy na chwilę ze „sceny” i zajrzyjmy do „świata mody”. Czy śledzi pani nowinki modowe i czy sprawia pani przyjemność wyszukiwanie dla siebie rzeczy w butikach?

Moda interesuje mnie jako element artystyczny, który wykorzystuję w rozmowach ze scenografami czy we współpracy z naszym opiekunem i jednocześnie sponsorem, jakim jest już od dawna firma SOLAR. Dotychczasowe wspólne pokazy dowodzą, że istnieje związek tańca współczesnego z modą, ale taką, która nie przeszkadza w poruszaniu i wyrażaniu się na scenie. Muszę przyznać, że nie występuję w rzeczach, które osobiście kupuję. Firma SOLAR ma taką ofertę, z której zawsze coś dla siebie wybiorę. Elegancja nie polega tylko na przebieraniu się i pokazywaniu, że nosi się rzeczy uznanych światowych projektantów. Należę do takich osób, które swoją obecność chcą zaznaczać poprzez twórcze działanie, a nie przez noszenie rzeczy od topowych projektantów. W nich niech pokazują się celebryci, którzy lubią prezentować się w tym, co jest trendy na bankietach i galach.

Święta Wielkanocne są dla pani okresem spędzonym w gronie bliskich i w domowym zaciszu czy raczej wyjeżdża pani poza Poznań, by aktywnie spędzić ten czas?

Tegoroczne święta przypadają na kilka dni przed premierą, więc ta atmosfera gorączki, oczekiwania, ale także niepokoju będzie mi na pewno towarzyszyła. Bardzo liczę, że uda mi się znaleźć także czas na skupienie i wielkanocną refleksję. Będę w domu, z moją rodziną i Herzem, yorkiem, który jest lekiem na całe zło.

Czy po tylu latach tułaczki i bez stałego miejsca ma pani jeszcze cień nadziei, że Polski Teatr Tańca będzie miał własną siedzibę?

Gdybym jej nie miała, już by mnie tu nie było…

Pani marzenie, skrywane od lat, które chciałaby pani, aby się ziściło to…

Boję się mieć marzenia, wolę nie marzyć, bo jeśli nie marzę, to mi się spełnia. Nie marzyłam, aby zostać dyrektorem, nie marzyłam, aby zostać profesorem. Nawet kończąc poznańską szkołę baletową, choć bardzo chciałam tańczyć, nie marzyłam, że zostanę primabaleriną. A to wszystko się stało. Chcę, aby nie została zmarnowana praca Conrada Drzewieckiego. Zatem nie marzę, a staram się realizować założone plany i zrobię wszystko, co będę mogła, aby moi następcy nie mieli już tych problemów, które miał Conrad  i które mam ja, ale mimo wielu przeciwności kontynuuję jego credo.