Beata jest szczęśliwą żoną i matką. Marek jest szanowanym prawnikiem. Ona prowadzi własną kwiaciarnię. Zgodnie wychowują dwunastoletniego syna.
Aż pewnego dnia… Prawda spada na Beatę jak grom z jasnego nieba. Marek odchodzi. Spotkał miłość swojego życia. Świat bohaterki wali się w gruzy. Bo nie chodzi tu o klasyczny trójkąt, o banalną zdradę, której musi stawić czoło wiele kobiet. On zakochał się w mężczyźnie.
Poczucie krzywdy, upokorzenie i niedowierzanie – oto co zostaje jej po małżeństwie. Teraz musi zbudować nowe życie. Dla siebie i syna.
Fragment książki
Kiedy Beata spodziewała się usłyszeć już tylko nieodwołalny trzask zamykanych drzwi, te uchyliły się ponownie. Czekała z nadzieją na roześmiane „żartowałem” i figlarny wyraz twarzy wyrażający zadowolenie, że tak łatwo dała się nabrać. Wyjątkowo kiepski kawał, ale trudno, chyba zdołałaby się nawet roześmiać. Niestety, ujrzała jedynie spojrzenie pełne troski. A może raczej współczucia?
– Przepraszam. Choć wiem, że to niewiele zmieni – powiedział ze smutkiem i nieprzystającym do sytuacji spokojem.
Nie wydała z siebie najmniejszego dźwięku. Czuła się otępiała i ogłuszona. Marek czekał jeszcze chwilę na jej reakcję, a potem wyszedł. Nie miała siły mówić. Zresztą nie wiedziałaby, co. Bo jakich słów użyć na wieść, iż mąż odchodzi po dwunastu latach małżeństwa, dobrodusznie przy tym przepraszając? Jakby to, że wziął winę na siebie, mogło zmniejszyć ból, który jej zadał, oznajmiając: „Jestem pedałem”. Nigdy nie słyszała, aby wyrażał się w ten sposób o homoseksualistach. Przed chwilą nazwał tak siebie. Zapytała głupio: „Jak to?”, tylko te dwa słowa huczały w jej głowie. Wzruszył ramionami, wziął głęboki oddech i oznajmił, że od lat to w nim siedziało, ale z tym walczył. Udawał kogoś innego. Wszystko się zmieniło, kiedy poznał Marcina. Dłuższe oszukiwanie nie miało sensu.
Beata stała jak wmurowana na środku korytarza. „Oszukiwanie”, „pedał”, „Marcin”, słowa męża przewiercały ją na wskroś. Wrócił do domu po pracy, wyznał, że jest gejem, dodał, że się zakochał, spakował walizkę i wyszedł. Brzmiało tak prosto. A było takie trudne i niewiarygodne. Zapragnęła nagle, irracjonalnie, żeby miał kochankę. Romans z kobietą nie stawiałby pod znakiem zapytania sensu wspólnych lat. Ich dotychczasowe życie jawiło się jako farsa, w dodatku cholernie mało zabawna. Poczuła mdłości. Pobiegła do łazienki i ukucnęła na śnieżnobiałych, zimnych kafelkach, które wyglądem imitowały starą ceramikę. Wnętrze zaprojektował Marek w stylu dawnych pokoi kąpielowych. Zawsze był czuły na piękno. Wcześniej Beatę cieszył wyrafinowany gust męża, rzadko spotykany u mężczyzn. Teraz jednak jego estetyczna wrażliwość przyprawiła ją o torsje. Z trudem podniosła się z kolan i podeszła do umywalki. Wsparła się rękoma o porcelanę. Odkręciła kran, by opłukać twarz zimną wodą i zmyć niesmak, żal i gniew. Zamiast tego osunęła się na podłogę i oparła plecami o szafkę. Zaczęła płakać. Pomyślała o Bartku, swoim dwunastoletnim synu. Ból ścisnął jej żołądek mocnym skurczem. Na szczęście spędza weekend u dziadków, pomyślała z ulgą. Dobrze, że nie widzi mamy w takim stanie. Urwała kawałek papieru toaletowego i przetarła opuchniętą twarz. Marek okazał się na tyle przewidujący, aby swoje odejście zaplanować w stosownym czasie. Nie chciał robić scen przy dziecku. Oszczędził syna! Łaskawca, prychnęła kpiąco. Ciekawe tylko, kto wytłumaczy nieobecność ojca, kiedy Bartek w niedzielę wróci do domu. Boże, co ja mu powiem, jęknęła i zaczęła nerwowo kołysać się w przód i w tył. Wiedziała, że w tym momencie nie wymyśli nic sensownego