Lokatorka bezprawnie wyrzucona z domu. I co? I nic!

Pani Jadwiga Troszczyńska mieszkająca przy ulicy Sczanieckiej 1 w grudniu ubiegłego roku została wyrzucona z mieszkania. Dziś po raz kolejny usiłowała odzyskać klucze do swojego lokalu – i swoje rzeczy. Bezskutecznie.

Kamienica obecnie jest prywatna. Ale kiedy Jadwiga Troszczyńska zamieszkała tam z mężem, był rok 1978 i prywatni właściciele nikomu nawet do głowy nie przychodzili. Pani Jadwiga zamieszkała tam zgodnie z wówczas obowiązującym prawem, czyli dostała mieszkanie z przydziału od miasta, tak zwany kwaterunek.

Gdy kamienicę przejęli nowi właściciele, zaczęły się kłopoty pani Jadwigi. Najpierw administator – a był nim słynny już w Poznaniu Piotr Ś. – zażądał, żeby się przeprowadziła z lokalu od frontu do mniejszego mieszkania w oficynie. Pani Jadwiga zgodziła się na to i przeniosła do nowego mieszkania. Cały czas regularnie płaciła czynsz za swój lokal.

Okazało się jednak, że teraz właścicielom kamienicy przeszkadza syn pani Jadwigi, chory na schizofrenię, który pomieszkuje u matki. Mężczyzna bywa niebezpieczny i takiego lokatora właściciele kamienicy sobie nie życzyli, ale pani Troszczyńska była bezradna. Syn jest bowiem pełnoletni, ma 33 lata i jeśli nie chce się leczyć – to trzeba by go najpierw ubezwłasnowolnić, by później skierować na leczenie. A to długa i żmudna procedura.

Właściciele kamienicy uznali więc, że znacznie szybciej i prościej będzie wystąpić o eksmisję obojga lokatorów. Rok temu zapadł wyrok: sąd orzekł eksmisję z prawem do lokalu socjalnego. Teraz, zgodnie z prawem, oboje lokatorzy powinni pozostać w dotychczas zajmowanym mieszkaniu dopóki nie zwolni się dla nich lokal socjalny w zasobach Zarządu Komunalnych Zasobów Lokalowych. A to może potrwać, bo miasto zwyczajnie nie ma lokali socjalnych.
– To dosyć świeża sprawa, bo z listopada ubiegłego roku – mówi Magdalena Gościńska, rzeczniczka prasowa ZKZL. – A obecnie lista osób czekających na taki lokal i eksmitowanych z prywatnych budynków liczy około 1500 przypadków. To długa kolejka, ta pani będzie musiała poczekać…

Informacja, że pani Troszczyńska została wyrzucona z mieszkania, które jej się należy zgodnie z prawem, mocno zdziwiła rzeczniczkę.
– Eksmisja może się odbywać tylko na podstawie wyroku sądowego, do lokalu socjalnego i w obecności komornika – wyjaśnia. – Ale ta pani przecież nie dostała od nas jeszcze żadnej propozycji lokalu!

Ale ta eksmisja nie miała na celu przeprowadzenia pani Jadwigi do jakiegokolwiek lokalu. To był bardzo sprytny sposób usunięcia lokatorki z mieszkania tak, by później móc twierdzić, że ona sama je opuściła.

– W październiku ubiegłego roku poszłam po zakupy dla rodziców, bo oni nie wychodzą i jak wróciłam, nie mogłam wejść do mieszkania, ktoś coś włożył do klucza – opowiada pani Jadwiga. – Poszłam do ślusarza na Lodowej i poprosiłam, żeby wymienił zamek. Wymienił, ale po dwóch dniach znowu było to samo i tak 4 razy.

W grudniu pani Jadwiga zastała mieszkanie nie tylko z uszkodzonym zamkiem, ale z uszkodzonymi drzwiami, co zgłosiła policji. Ponieważ bała się zostać w takim mieszkaniu, przeniosła się do rodziców. Syn natomiast zamieszkał w hostelu. Taka sytuacja trwała do początku stycznia, kiedy to wszystkie rzeczy Troszczyńskich z ich mieszkania na Sczanieckiej zniknęły.

– Przychodzę, a tu bałagan i ochroniarz stoi, moich rzeczy nie ma – opowiada. – Wszystko wynieśli bez mojej zgody! Do tej pory nie chcą mi oddać kluczy. Jak mam zabrać rzeczy, jak nie mam kluczy?

Rzeczy pani Jadwigi podobno zostały przewiezione do siedziby firmy FPP należącej do właścicieli kamienicy w… Mogilnie. Dlaczego? Bo ich zdaniem lokatorka sama opuściła mieszkanie…
– Zwróciliśmy się do firmy, żeby oddali klucze – mówi Jarosław Urbański z Wielkopolskiego Stowarzyszenia Lokatorów, do którego pani Jadwiga poszła  z prośbą o pomoc. – Mieliśmy nadzieję, że uda się porozumieć, wyjaśnić tę sprawę. Lokatorka przecież została w sposób brutalny pozbawiona prawa do lokalu! Ale dowiedzieliśmy się tylko, że niby pani Jadwiga nie ma prawa do lokalu, że zaszły nowe okoliczności, że mieszkanie zostało wynajęte, chociaż nie zostało. A prawa tej pani są absolutnie niezbywalne. Chodziło po prostu o to, żeby ten lokal natychmiast mieć, a jednocześnie wszystkim namieszać w głowie. W naszym odczuciu prawnicy właścicieli tworzą nową wersję sprawy i przebiegu wydarzeń.

WSL wystosowało więc w ubiegłym tygodniu pismo, w którym domagało się, aby 20 lutego o godz. 12.00. w administracji mieszczącej się także przy ulicy Sczanieckiej 1 zwrócono lokatorce klucze do mieszkania, skoro FFP nie kwestionuje jej prawa do mieszkania (lokatorka posiada ważną, niewypowiedzianą umowę, opłaca czynsz i posiada meldunek). Niestety, kluczy nie udało się odzyskać, bo… w kamienicy nie było administratorki. I pani Jadwiga, i zaproszeni dziennikarze mogli jedynie postać pod drzwiami.

– Mieliśmy już telefon, że firma kluczy nie odda – mówi Urbański. – To kolejny przykład, jak się traktuje osoby nie mające rozeznania w prawie. Właściciel nie respektuje ustawy o ochronie lokatorów, miasto nie jest lokatorce niczego w stanie zaproponować. Jak lokatorzy mają reagować, co mają robić w takiej sytuacji?

WSL cały czas działa, koresponduje ze wszystkimi instytucjami, które mogłyby pomóc w tej sprawie, poprosiło też zaprzyjaźnioną panią mecenas o pomoc i ta złożyła pozew do sądu o naruszenie posiadania.
– Za jakiś czas odbędzie się sprawa sądowa – mówi Urbański. – Ale problem polega na tym, że tę sprawę należy rozwiązać natychmiast.

Pani Jadwiga może więc jedynie z zewnątrz zobaczyć mieszkanie, w którym kiedyś mieszkała.
– Tu są moje dwa okna – pokazuje ze smutkiem. – Ale zrobili bałagan…