Komu przeszkadza Tygiel?

– Dbamy wyłącznie o dobro konsumentów – twierdzi Cyryla Staszewska, rzeczniczka Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej. Sprzedawcy są innego zdania i podkreślają, że Tygiel jest najczęściej kontrolowanym jarmarkiem w mieście. 23 stycznia odbyła się trzecia kontrola w ciągu ostatnich dwóch miesięcy. O co chodzi z tym Tyglem?

Jarmark Tygiel by Reforma działa od marca ubiegłego roku – najpierw w Reforma Studio przy Okrąglaku, a obecnie w lokalu Wielkie Żarcie przy ulicy Zamkowej. Nie jest duży, ale cieszy się dużą popularnością wśród poznaniaków, bo można tam kupić wyroby i przetwory znanych firm produkujących zdrową żywność. Często są to niewielkie, rodzinne przedsiębiorstwa, które można znaleźć tylko tam, bo nie stać ich na wystawianie się na większych, a więc i droższych imprezach. Jarmark ma też i inną zaletę – jest czynny dłużej niż pozostałe rynki, bo obecnie do 18. To szansa na zrobienie ekologicznych zakupów dla tych, którzy w ciągu dnia pracują i na inne imprezy o podobnym charakterze nie są w stanie zdążyć.

Tyglem zainteresowali się jednak nie tylko poznaniacy, ale też Powiatowa Stacja Sanitarno-Epidemiologiczna. I w grudniu ubiegłego roku wysłała swoich inspektorów, by sprawdzili, czy jarmark odbywa się zgodnie z przepisami i czy żywność jest sprzedawana zgodnie z obowiązującymi normami. Okazało się, że nie, a zastrzeżeń było dużo: sprzedaż żywności niewiadomego pochodzenia, brak odpowiednich zezwoleń oraz warunków sanitarnych – między innymi sprzedaż wędlin i nabiału z lady, a nie z lodówek. Z tego powodu 20 grudnia Powiatowa Stacja Sanitarno-Epidemiologiczna zadecydowała o zamknięciu jarmarku, a sprzedawcom i producentom nakazała uzupełnienie dokumentacji.

Wydawałoby się, że na tym historia się kończy – ale nie. Tygiel się reaktywował w nowym miejscu, bo w Wielkim Żarciu przy ul. Zamkowej, i jedna edycja odbyła się bez przeszkód. Na drugą ponownie wkroczyli kontrolerzy PSSE. Dlaczego?
– Wystawca wystawiający artykuły spożywcze musi nam to zgłosić i przedstawić dokumenty identyfikujące produkt i producenta – tłumaczy Cyryla Staszewska, rzeczniczka prasowa PSSE w Poznaniu. – A w przypadku Tygla mieliśmy do czynienia z niedociągnięciami w przechowywaniu, eksponowaniu i identyfikacji towaru.

Rzeczniczka przyznaje, że właściciele Wielkiego Żarcie wysłali odpowiednie pismo do PSSE, zapewnili też wymagane warunki sanitarne, między innymi dostęp do ciepłej i zimnej wody oraz lodówek. Od tej strony wszystko odbyło się zgodnie z prawem. Jednak nie zgłosili się do nich organizatorzy samej imprezy, by przedstawić dokumenty identyfikujące ich produkty.
– Poza tym sprzedaż odbywała się w nieodpowiednich warunkach, bo bez lodówek, brak było odzieży ochronnej, odpowiedniej identyfikacji żywności i informacji, kto jest jej producentem – wylicza rzeczniczka. – To bardzo istotne dane, bo wtedy my wiemy, kto jest odpowiedzialny, gdyby na przykład doszło do zatrucia…

Czy w przypadku Tygla doszło do zatrucia? Rzeczniczka nic o tym nie wie. Nic nie wie też o tym, jakoby telefony w stacji urywały się od informacji oburzonych klientów żądających zamknięcia jarmarku urągającego wszelkim zasadom sanitarnym. A takiej informacji udzielili wystawcom… kontrolerzy.

– Czy uważam to za dziwne? – mówi jeden z wystawców, który ze zrozumiałych przyczyn woli pozostać anonimowy, chociaż akurat mandatu nie dostał. – Powiem tak: wystawiam swoje towary, i to od lat, na innych jarmarkach, także na poznańskich rynkach, i jeszcze ani razu nie byłem kontrolowany, a już na pewno nie tak intensywnie…

I nie da się ukryć, że ten, kto słyszał zarzuty kontrolerów, mógł się nieco zdziwić. Bo poza tymi merytorycznymi wystawcy musieli odpowiadać na zarzuty, dlaczego płyta osłaniająca wyroby jest z pleksi, a nie ze szkła, bo to nie dobrze i dlaczego obrus na stoliku nie został wyprasowany. W przypadku sprzedawców serów jednym z głównych zarzutów był fakt, że nie znajdują się w lodówce. Tylko że większość oferty tegoż wystawcy stanowiły sery dojrzewające. Gdyby ktoś nie wiedział – takich serów absolutnie nie przechowuje się w lodówce…

Ale Cyryla Staszewska twierdzi stanowczo, że nikt się na ten jarmark nie uwziął, że to po prostu jedna z normalnych, regularnych kontroli, jakie co jakiś czas się odbywają na poznańskich targach. Tygiel skontrolowano i wręczono dwa mandaty oraz 6 pouczeń. Ale na pytanie, kiedy ostatni raz inspektorzy kontrolowali na przykład rynek na placu Bernardyńskim, rzeczniczka nie umie odpowiedzieć.
– Kontrolujemy także inne targi – zapewnia. – Ale nie jesteśmy w stanie być wszędzie i upilnować wszystkich.

I to ostatnie akurat nie ulega wątpliwości – każdy, kto chociaż raz był na jakimkolwiek z poznańskich targów czy sezonowych jarmarków, doskonale wie, jak trudno znaleźć tam wystawcę ubranego w specjalną odzież ochronną i sprzedającego żywność wyłącznie z lodówki, szczelnie opakowaną i dokładnie opisaną z nazwą produktu i producenta na każdym kawałku sera czy każdej kiełbasce. Wystarczy raz się przejść po dowolnym rynku, by nie mieć co do tego wątpliwości. I żaden z nich nie jest kontrolowany trzy razy w ciągu miesiąca. Ale naturalnie inspektorzy nie mogą być wszędzie…