Lodowe Krainy: VII etap wyprawy – ciąg dalszy

Barlovento II doskonale radzi sobie z kolejną próbą, walcząc z falą i wiatrem, a momentami rozwijając prędkość 8 węzłów. Część załogi okazała się nieco mniej odporna na napotkane, chwilowe trudności pogodowe, upiększając barwy decku naszej jednostki, w sposób dowolny i frywolny.

Taki stan rzeczy trwał całą noc i nikt nie odpuścił – ani morze, ani załoga! Wraz ze wschodem słońca wiatr dał chwilę wytchnienia a każda wachta odzyskiwała apetyt.
   
Lodowiec Svartisen
Po ciężkiej nocnej przeprawie – zimno, wiało – w oddali, przez lekką mgłę poranka z godziny na godzinę coraz wyraźniej rysował się na horyzoncie malowniczego fiordu, kształt celu naszej obecnej podróży. Lodowiec Svartisen. Jego śnieżno-lodowa kopuła pokrywając większość widocznego wzniesienia, chirurgiczną linią odcinała się od monotonii scenerii stalowo-szarych skał fiordu. Na wysokości 1500 m widoczny był koniec “lodowej bryły”,  która malowniczo opuszczała się w stronę podnóża góry muskając swym jęzorem brzegi pobliskiego jeziora. Zacumowanie i klar jachtu przebiegły wyjątkowo sprawnie. Załoga zmotywowana czekającą wycieczką wykazała wyjątkowe zaangażowanie w sprzątanie jachtu. Po 1h marszo-wspinaczki do podnóża lodowej atrakcji dotarło 3 z nas. Posmakowaliśmy wody z wiecznej zmarzliny, powspinaliśmy się z czekanami na pionowe ścianki, porzucaliśmy kamieniami do potoku i zeszliśmy na dół … było wyśmienicie! W trakcie nocnego przejścia z Svartisen do Sandnessjoen w bardzo odczuwalny sposób doświadczyliśmy silnych prądów i silnego, przeciwnego wiatru. Prędkość jachtu momentami spadała do 0,2 kt przy pełnej mocy silnika i pracy żagli. Tylko dzięki opanowaniu, doświadczeniu i zimnej krwi naszego III oficera nasza załoga przebrnęła przez ten niesympatyczny odcinek. Przed  południem w porywach zimnego wiatru wpłynęliśmy do Sandnessjoeen i zamiarem 3-4 godzinnego postoju.

Sandnessjoeen
Po odejściu od kei w Sandnessjoeen w trakcie płynięcia na silniku stwierdziliśmy problemy z ładowaniem i wadliwą pracę silnika. Po wykonaniu szybkiej inspekcji silnika stwierdziliśmy brak paska klinowego silnika, który obok ładowania odpowiada m. in. za chłodzenie. Ze zdumieniem i zgrozą, po dokładnej kontroli części zamiennych, które nasz etap rejsu odziedziczył po poprzednikach, okazało się, iż nie posiadamy zamiennika. Stopień złożoności tej awarii nie polegał na wymianie części lecz na jej dostępności, a raczej … braku możliwości jej zakupienia. Po krótkiej naradzie z załogą podjęliiśmy decyzję o powrocie na żaglach do portu w Sandnessjoeen i próby zorganizowania dostawy, brakującej części. Nie napawało nas to optymizmem, gdyż była to kolejna doba stracona w naszym rejsie. W trakcie gorączkowych poszukiwań zamiennika dotarliśmy do wspaniałego człowieka – kierownika zaopatrzenia w pobliskiej stoczni – Kristova. Poruszył ziemię i niebo, aby nam pomóc, poświęcając swój prywatny czas i tym samym ratując dalszy etap wyprawy. Następnego dnia rano dumnie wnieśliśmy na pokład nowy pasek klinowy (wraz z kolejnym – zapasowym…). Mogliśmy kontynuować naszą wyprawę.

Rorvik
Tym razem już skutecznie opuściliśmy gościnny port Sandnessjoeen. Po ok 20 milach rozpoczęliśmy nocne lawirowanie między tysiącem małych wysepek. Na szczęście bezpieczne przejścia pomiędzy fiordami i szkierami północnej Norwegii są dobrze oświetlone. Umiejętności załogi weryfikował jednak cały czas komputer pokładowy, który regularnie tracił połączenie z GPSem. Podchodząc w środku nocy do Broennoeysundu, który słynie z silnych prądów przepływających przez ten wąski przesmyk, używaliśmy wszystkich dostępnych urządzeń nawigacyjnych (łącznie z tabletami). O poranku, kiedy wpłynęliśmy między fiordy, wiatr wzmógł siłę do 7-8 w skali Beauforta, a nasz nadwerężony wcześniejszymi etapami fok, nie wytrzymał kolejnej próby w walce z silnym wiatrem. Podarł się jeden z górnych brytów i tym samym zmusił nas do żeglugi do najbliższego portu na silniku. Do Rorvik dopłynęliśmy we wczesnych godzinach popołudniowych z zamiarem uzupełnienia zapasów żywnościowych oraz upragnionej przez wielu kąpieli. Wycieczka do miasta zakończyła się małym rozczarowaniem, bo poza atrakcyjną zabudową północnej Norwegii, nie znaleźliśmy innych atrakcji. Ok godziny 18 opuściliśmy Rorvik z zamiarem pokonania dłuższego odcinka. Pogoda niestety nas nie rozpieszczała. Po pokonaniu długiego fiordu i przeciwnego prądu, wbrew prognozom, wiatr ucichł i skazał nas ponownie na żeglugę na silniku. Nad ranem na szczęście wiatr wzmógł siłę i pozwolił nam dalej żeglować na południe. Następnego dnia o poranku, kiedy myśleliśmy już o ciepłej kąpieli w porcie, tężejący wiatr zmienił niekorzystnie dla nas kierunek i postraszył nas ósemką (8B). Nasz Barlovento II doskonale radził sobie z takimi warunkami, musieliśmy nadrobić nieco drogi, ze względu na tzw. halsówkę, czyli w pewnym uproszczeniu płynięcie pod wiatr. Kiedy byliśmy już schowani w fiordzie nasz silnik zaczął wydawać dziwne dźwięki, świadczące o jego zapowietrzeniu. Szybka naprawa wykonana przez naszych oficerów okazała się skuteczna i po 5 min. silnik ponownie równo pracując przesuwał nasz jacht do przodu.

Molde
Ze względu na bezpieczniejsze wejście zdecydowaliśmy się zatrzymać się w Molde. Przed zacumowaniem, nasz pierwszy oficer Roman podjął kolejną próbę złowienia kolacji… i tym razem szczęśliwie wyciągnął z dna prawdziwego norweskiego potwora – kilkukilogramowego kalmara. Po zacumowaniu w małej i wyjątkowo spokojnej marinie, udaliśmy się na tradycyjny spacer po mieście. Byliśmy wyjątkowo spragnieni miejscowego piwa, którego ze względu na miejscowe obostrzenia niestety nie można kupić nigdzie po godzinie 18… Nasz humor zdecydowanie poprawił Roman – pełniący tego dnia wachtę kambuzową, serwując nam świeżo upieczone ciasto (na jachcie mamy stary, ale sprawny prodiż elektryczny). Po sytej kolacji postanowiliśmy po raz pierwszy od długiego czasu spędzić noc w porcie.

Alesund
O 4 zaplanowaliśmy wyjście z portu. Prawie punktualnie opuściliśmy Molde, kierując się pomiędzy strzelistymi zboczami fiordów w stronę Alesundu. Wiatr zgodnie z prognozą i nas rozpieszczał wiejąc z właściwego kierunku. Zachęceni postawiliśmy wszystkie żagle (łącznie z zacinającą się genuą). Niezwykłych emocji dostarczyła nam przeprawa przez wąskie gardło pomiędzy wyspą Lepsoya i stałym lądem, gdzie silny prąd w połączeniu z porywistym wiatrem próbował nam przeszkodzić w jego pokonaniu. Do historycznego miasta Alesund wpłynęliśmy w pięknym słońcu i prowadzeni przez władze portu (komunikując się przez UKF-kę), zacumowaliśmy w samym centrum Starego Miasta. Zachęceni ciekawą architekturą udaliśmy się na kilkugodzinny spacer ulicami miasta. Po powrocie kolejna osoba (tym razem Magda) dała popis kunsztu kulinarnego i obok wykwintnego obiadu pojawiło się na stole kolejne ciasto).

Półwysep Stad i Maloy
Kolejny odcinek rozpoczęliśmy w środku nocy. Wyjście zaplanowaliśmy na 4 i zgodnie z planem opuściliśmy Alesund. Wczesna pora związana była z koniecznością opłynięcia Półwyspu Stattlandet (potocznie nazywanego Stad), który ma złą sławę ze względu na występujące tam trudne warunki atmosferyczne oraz silne południowe prądy. Początkowo plan przebiegał zgodnie z założeniem. Wiatr prawie z rufy sprawnie przesuwał nas na południe, niestety, po pokonaniu kilku mil nieoczekiwanie przestał wiać. Zmuszeni kaprysami przyrody większość trasy dookoła półwyspu Stad pokonaliśmy używając silnika. Szybkie pokonanie założonego dystansu pozwoliło nam na wpłynięcie do kolejnego miasteczka na trasie – Maloy. Urocze uliczki małego miasta portowego pozwoliły na miły spacer i odskocznię od rejsowego życia.

Floro
Po czterogodzinnym postoju wyruszyliśmy na nocny rejs do Floro. Wiatr nam niestety nie pozwolił na użycie żagli, ale nasz silnik, który od wymiany paska klinowego nie dostarczał nam żadnych powodów do obaw, skutecznie poruszał nasz jacht do przodu. Przy kei w Floro zacumowaliśmy dwadzieścia minut po czwartej. Wachta nawigacyjna zaraz po zacumowaniu uzupełniła braki snu. Dopiero po godzinie ósmej, kiedy większość załogi obudziła się, rozpoczęliśmy zwiedzanie (każdy na własną rękę) miejscowości. Naszą uwagę przykuły budynki (mieszkalne i biura), których elewacje schodziły praktycznie bezpośrednio do wody. Dwójka z naszej załogi (Sławka i Leszek) udali się w dłuższą wycieczkę podziwiając panoramę fiordów z wysokości najwyższego szczytu w okolicy. Dokładnie w południe wyruszyliśmy w dalszą drogę. Chcieliśmy jeszcze zawinąć do dwóch małych portów, ale ze względu na tężejący wiatr i silny prąd zdecydowaliśmy się płynąć od razu do Bergen.

Bergen
Bergen przywitało nas jak zwykle deszczową pogodą. Po uzupełnieniu paliwa skierowaliśmy nasz jacht do głównej mariny miejskiej położonej w dzielnicy Bryggen. Nasza załoga po obowiązkowym sprzątaniu jachtu przed przekazaniem go kolejnej załodze, rozpoczęła zwiedzanie. Ciągle padający deszcz sprawił, że tego dnia największą popularnością cieszyły się muzea i wystawy we wnętrzach. W piątek o godz. 10 załoga etapu VII wyprawy Lodowe Krainy 2014 zakończyła swoją przygodę. Kapitan pozostał na pokładzie w oczekiwaniu na czteroosobową załogę ostatniego, VIII etapu.

Termin: 26.09-10.10.2014
Trasa: Bodo, Svartisen, Sandnessjoeen, Sandnessjoeen, Rorvik, Molde, Alesund, Molde, Floro, Bergen
Podczas rejsu przebyto:
711 Mil morskich
175 godzin (65 h żagle, 110 silnik)
153 godziny postoju