Belgia na weekend

Belgia jako kierunek turystyczny nie jest u nas zbyt popularna. Nawet kupno przewodnika w poznańskich księgarniach jest trudnym zadaniem, bo oferta ogranicza się do map i przewodnika po Brukseli. A tymczasem Belgia to znacznie więcej i warto się tam wybrać. Choćby na weekend.

W Belgii koniecznie trzeba zobaczyć Brugię, Brukselę, zjeść czekoladę i napić się tamtejszego piwa. No i oczywiście spróbować tamtejszych muli, które podobno się wyjątkowe w smaku i przyrządzane z mistrzostwem przez belgijskich kucharzy. Ciekawostką lokalną i też podobno pyszną, są ślimaki sprzedawane w małych kioskach w centrum Brukseli, które także podobno nie mają sobie równych.

Ale my zaczynamy nasza podróż po Belgii od miasta-bajki, miasta-pocztówki, czyli Brugii. Nie można jej nie odwiedzić, choćby ze względu na sieć kanałów przecinających całe stare miasto, po których pływają łodzie pełne turystów, urocze średniowieczne domki starej części miasta, no i całe mnóstwo klimatycznych knajpek, barów, sklepów z pamiątkami i wspaniałym belgijskim rękodziełem z koronkami na czele. W Brugii zachowała się prawie niezmieniona średniowieczna zabudowa razem ze swoją historyczną strukturą, także portową, bo przecież to miasto było portem od zawsze…

W Brugii można zauważyć ciekawostki, które pewnie naszych specjalistów od ruchu drogowego przyprawiłyby o zawał: otóż wjazd samochodem do ścisłego centrum miasta jest bardzo utrudniony, a autokarem w ogóle niemożliwy – te mogą się zatrzymać najbliżej… dwa kilometry od zabytkowej części Brugii. I wszyscy tego przestrzegają – byliśmy świadkami, gdy na jeden z placów wjechał niemiecki autokar, zapewne przez pomyłkę lub chcąc jednak podjechać pod drzwi jednego z hoteli – jak spod ziemi wyrośli brugijscy policjanci i uprzejmym gestem wręczyli kierowcy mandat… Drugim zjawiskiem są ulice, po których piesi chodzą tak jak po deptaku, rowerzyści jeżdżą jak po drodze rowerowej, a samochody – jak po jezdni. I nikomu to nie przeszkadza! Ba, można nawet wśród tłumu turystów od czasu do czasu zobaczyć bryczkę lub majestatyczny miejski autobus. I nikt nikogo nie przejeżdża, nie miesza z błotem, nie ma żadnej sygnalizacji świetlnej, pasów czy separatorów.

Równie duży ruch jak na powierzchni ziemi panuje na wodzie. Nad kanałami w całym historycznym centrum znajduje się kilkanaście przystani, na których można wsiąść do sporej łodzi i pół godziny pływać po nich słuchając opowieści przewodników o mijanych atrakcjach. Przystanie są dosłownie na każdym kroku, ale i tak trzeba swoje odstać w kolejce, by dostać się do kilkunastoosobowej łodzi i wyruszyć w półgodzinną wycieczkę po mieście. Cenna informacja dla poznaniaków: a więc da się mieć wodę w mieście i zarabiać na tym…

Niektóre zakątki Brugii widziane z kanałów są aż niewiarygodnie piękne, jak choćby jezioro łabędzi. Wiąże się z tym oczywiście legenda – otóż dawno, dawno temu mieszkańcy Brugii pozbawili życia radcy Maksymiliana Austriackiego, który miał w herbie właśnie łabędzie. Za karę nakazano im po wieczne czasy trzymać łabędzie i dbać o te ptaki. trzeba przyznać, że efekty kary są niezwykle widowiskowe, żeby nie powiedzieć kiczowate: nieskazitelnie białe łabędzie pływające dostojnie na tle średniowiecznej architektury sprawiają, że ma się wrażenie podróży w czasie…

Zwłaszcza że po drodze mija się ponury i zawilgocony zaułek, jakby boczne drzwi do równie ponurego budynku – to siedziba dawnego szpitala Świętego Jana, a owymi drzwiami dyskretnie usuwano ciała tych, którzy w nim zmarli. Nieco dalej można oglądać beginaże, czyli zespoły domów, do których chroniły się kobiety, gdy ich mężowie wyprawiali się na dłużej z miasta – robiły tak dla upewnienia małżonków, że będą im wierne, ale też dla bezpieczeństwa – średniowiecze nie było epoką dla samotnych kobiet. Ale to właśnie dzięki tym kobietom możemy do dziś zachwycać się brabanckimi koronkami wytwarzanymi metodą klockową, bo to właśnie głównie w beginażach tworzono te arcydzieła.

Brugia, piękna w dzień, wieczorem, gdy zapalają się latarnie, staje się wręcz niewiarygodnie zjawiskowa. Kto nie wierzy, niech obejrzy film “Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj” z Colinem Farrellem, który był kręcony właśnie w Brugii. Film, mówiąc delikatnie, nie zachwyca poziomem, ale Brugia wygląda przepięknie. Warto dodać, że historyczne centrum Brugii znajduje się od 2000 roku na liście światowego dziedzictwa UNESCO.

Warto zresztą, jeśli się ma czas, powłóczyć się po zabytkowych uliczkach i po prostu podziwiać Brugię: zajrzeć do sklepików z pamiątkami, głównie słynną belgijską czekoladą w przeróżnej postaci: od czekoladek po… mydło i szampony, równie słynnym piwem, albo dać się skusić aromatowi świeżego, słodkiego ciasta i spróbować – także słynnych – belgijskich gofrów. Nam udało się podczas takiego błądzenia trafić na festiwal jazzowy odbywający się na ulicy ku radości tłumów turystów. prawdziwych tłumów – a przecież była to połowa października!

Pożegnanie z Brugią nie jest łatwe: jest tu przecież mnóstwo muzeów, które warto zobaczyć, przecież to miasto jest kolebką malarstwa flamandzkiego i tworzyli tu tacy mistrzowie jak Jan van Eyck, Hans Memling, Gerard David czy Jacob van Oost. Chciałoby się dokładniej obejrzeć wszystkie ogrody ukryte za murami, w zakamarkach kanałów, podziwiać wszystkie rzeźby w miejskiej przestrzeni i spróbować kolejnego piwa w którejś z urokliwych kafejek, chociaż ceny w Brugii są zdecydowanie turystyczne. Ale czas na wyjazd do stolicy, Brukseli, z solenna obietnicą, że jeszcze tu na pewno wrócimy. Koniecznie!

Bruksela jest jednym z tych miast, które nie zachwycają od pierwszego wejrzenia, bo nie obnosi swoich wdzięków jak na tacy przed każdym turystą. Sporo osób nazywa ją szarym czy nijakim miastem, w którym ciągle pada… Rozsmakowanie się w Brukseli nie jest łatwe, trzeba mieć dobre oko – ale gdy już się to zauważy, można godzinami błądzić po jej ulicach z nieprzemijającym zachwytem.

Miasto dzieli się na górne i dolne. Górne było oczywiście siedzibą władców, książąt i tych, których było stać na wybudowanie sobie imponującego gmachu obok trzymających władzę. Monumentalna architektura tej części Brukseli, jej słynna secesja, efektowne parki, do dziś robią wrażenie i z pewnością warto je zobaczyć. Warto zajrzeć na Place du Grand Sablon, gdzie swoje sklepy mają najsłynniejsi twórcy czekoladowych pralinek na świecie. Ceny są tam także na światowym poziomie, ale to, co się sprzedaje w tamtejszych sklepach, jest tego warte. Koniecznie trzeba zobaczyć Pałac Sprawiedliwości nieustannie w budowie od kilkudziesięciu lat i podziwiać widok na dolną Brukselę, jaki rozpościera się z planu przed pałacem… Oczywiście koniecznie trzeba obejrzeć pałac królewski, łuk triumfalny, siedzibę parlamentu, Katedrę św. Michała i św. Guduli z XIII-XVI w. i kościół Notre-Dame du Sablon.

Jednak ci, którzy chcieliby zobaczyć prawdziwą Brukselę, powinni się wybrać do dolnego miasta, w okolice Grande Place. Tu kiedyś znajdował się port Brukseli, który tętnił życiem. W XIX rzekę Senne zapakowano w rury i schowano pod ziemię ze względu na jej ogromne zanieczyszczenie, a zamiast niej przekopano szeroki kanał prowadzący do morza, który znajduje się w innym miejscu miasta, ale jednak klimat portowego miasta nadal jest tu zauważalny. Mnóstwo kafejek, małych domków, niewielkie placyki i niezwykle różnorodna architektura, oczywiście gdy zejdzie się w bok od głównych ulic obudowanych brukselską secesją.

Tutaj znajduje się historyczne centrum miasta z kamienicami z XVIII wieku oraz gotyckim ratuszem. Tutaj też znajduje się Muzeum Miejskie mieszczące się w niezwykle ozdobnym Maison du Roi. Niedaleko stąd do Galeries St-Hubert z 1847, będącej prekursorem dzisiejszych galerii handlowych, ale w o wiele lepszym wydaniu. Ta galeria od 2008 roku znajduje się  na liście światowego dziedzictwa UNESCO.

Także na uliczkach wokół Grand Place znajduje się Manneken Pis z 1619 roku, jeden z symboli miasta, a niedaleko niego Jeanneke Pis, figurka z 1987, wystawiona przez tamtejszego restauratora, który też chciał mieć rzeźbę, na której zarobi… Ostatnio doszła do nich figurka sikającego psa, która znajduje się nieopodal kościoła Świętej Katarzyny, także niedaleko Grande Place.

Uliczki wokół Grande Place są rajem dla miłośników pamiątek – ich ceny są nieco wyższe niż w Poznaniu, ale za to ich jakość znacznie wyższa. warto więc zaopatrzyć się na przykład w czekoladki na drogę, zwłaszcza że sklepy z tego rodzaju towarami często urządzają wyprzedaże, można więc trafić także na okazje cenowe.

Czego jednak nie można przegapić w Brukseli to mule. Podawane są wszędzie, prawie zawsze pyszne, można więc bez obaw wybierać kierując się ceną – tu zasada jest prosta, im bliżej turystycznego centrum tym drożej. W bocznych uliczkach to samo danie i równie pyszne można dostać o kilka euro taniej. Jest jednak lokal, który w Brukseli koniecznie trzeba odwiedzić, bo cieszy się sławą najlepszego, jeśli chodzi o owoce morza – to Chez Leon, mieszczący się niedaleko Grande Place. Uważać natomiast należy na lokale skupione na ulicy Rzeźników – pracują w nich naganiacze znają po kilka słów chyba we wszystkich językach świata i trzeba naprawdę dużo czasu i cierpliwości, żeby się uwolnić z ich rąk…

Różnorodność dań z owoców morza przyprawia o zawrót głowy. Początkujący smakosze w tej dziedzinie powinni zdecydować się na coś prostego: na przykład wersja z masłem czosnkowym. Doskonałe są także mule w lekkim rosole lub zapiekane z boczkiem, a już marzeniem smakosza są mule pieczone z selerem naciowym i masłem…

Niedaleko budynku dawnej giełdy – został odremontowany, ale stoi pusty, ponieważ nikt nie ma pomysłu, co w nim zrobić – są podobno najlepsze ślimaki w Brukseli. Sprzedają je w niepozornym kiosku i są rzeczywiście pyszne, ale czy najlepsze? Trzeba byłoby spróbować innych, a na to trzeba by dużo czasu. Z pewnością w pobliskiej kafejce jest doskonała kawa – picie jej rano z widokiem na Bouleward Anspach i oglądanie, jak wschodzące słońce złoci wieżę ratusza to jedna z wielu brukselskich przyjemności. Tymczasem czas na wyjazd – oczywiście po obietnicy, że na pewno tu wrócimy, bo tyle jeszcze zostało do zobaczenia…

Po drodze, już wracając do Poznania, zajrzeliśmy na pole bitwy pod Waterloo, bo tego nie może opuścić żadne miłośnik historii – w końcu to bitwa, która zmieniał losy świata. Obecnie, poza pamiątkowym kopcem usypanym w miejscu zranienia księcia Orańskiego, nie bardzo jest tam co oglądać, a panorama bitwy, zwłaszcza jeśli się wcześniej obejrzy chociażby Panoramę Racławicką, nie robi specjalnego wrażenia. Być może nadal nad dawnym polem bitwy unosi się duch klęski Napoleona…?