Lawenda, magia i setki przytulanek w Arenie

Z jednej strony wita nas potężny gladiator, a raczej jego zbroja, ze wspaniale wycyzelowanymi zdobieniami, a z drugiej – makiety, po których mkną z furkotem kolejki. Nieco dalej są sterty choinkowych ozdób, pachnie świeży chleb i olejek lawendowy. Witajcie na Festiwalu Zdrowia i Festiwalu Prezentów w Arenie!

To druga edycja obu imprez, i znacznie większa od poprzednich. Jest też bardziej różnorodna.
– Stoiska modelarskie prezentują znacznie więcej modeli – mówi Kamil Stachowiak z PilarArt, współorganizator obu festiwali. – Jest też wystawa figurek, a na warsztatach zaplanowano malowanie całych makiet, które później będzie można zabrać do domu. Wystawcy do nas wracają, jest wielu nowych, bo widza, że Poznań ma potencjał…

Kamil Stachowiak pokazuje też element, z którego organizatorzy są szczególnie dumni: to wystawa uzbrojenia od zbroi gladiatora poprzez taką, jaką nosili Słowianie w czasach początków państwa polskiego, poprzez rycerzy z czasów wojen krzyżowych aż po husarów.
– Każdej zbroi towarzyszy rycina, żeby oglądający mogli sobie wyobrazić, jak to wyglądało w rzeczywistości na wojowniku – wyjaśnia organizator festiwali.

Ale zbroje to dopiero początek. Wzdłuż ścian korytarza Areny poustawiane są stoiska z setkami wspaniałych prezentów – jeśli ktoś już szuka czegoś na gwiazdkę, to nie może lepiej trafić. Są tu i efektowne, skórzane torby o oryginalnym designie, drewniane misy o pięknej miodowej barwie, niezliczone stosy biżuterii, witraże, szale z jedwabiu ręcznie malowanego i wełniane tkane w piękne kwiaty, maskotki, przytulanki, obrazy, witraże i wiele, wiele innych wspaniałości. A przecież to tylko część prezentowa!

Wyjątkowo dużo jest na festiwalu koralikowych bransoletek, które są w tym sezonie bardzo modne. Pani Agata Przybylska robi je… szydełkiem. Naprawdę!
– Koraliki nawleka się na cienką nitkę i później zahacza szydełkiem, o tak – pokazuje niedowiarkom. Milimetr po milimetrze, oczko po oczku powstaje misterna ozdoba. Robienie bransoletki w jednym kolorze już wydaje się wystarczająco trudne, a tu pani Agata pokazuje cuda w kratkę, w kwiatki i grochy… Nie do uwierzenia.

Ale choć robienie bransoletek na szydełku wymaga cierpliwości i samozaparcia poza talentem oczywiście, to chyba jeszcze większej cierpliwości robienie ozdób metodą sutasz, czyli zszywania specjalnych tasiemek specjalnym ściegiem. Może zresztą lepiej byłoby to nazwać wiązaniem, bo do tasiemek dochodzą koraliki i większe kamienie, wokół których misternie nawiązuje się resztę…

Obok wiszą piękne dżinsowe torby.
– One dostały drugie życie – mówi pani Agata. – Robi je moja przyjaciółka z Godeco.
A dlaczego dostały drugie życie? Bo wyjściowym tworzywem do fantazyjnych toreb, ozdobionych wizerunkami kotów i innych stworzeń są… stare spodnie.  Ich autorka potrafi nadającym się tylko do wyrzucenia ciuchom nadać nową formę i treść – a więc rzeczywiście drugie życie…

Nieco dalej zwracają uwagę efektowne, malutkie, ale bardzo precyzyjnie namalowane obrazki. Ich kształt jest znajomy – jeden ma wyraźnie kształt liścia klony, a inny dębu.
– To naprawdę liście – potwierdza Kamila Kalmuk z Miętowy Królik Art Studio. – Ich autorką jest Ewa Lipnicka, malowane są farbami olejnymi.

Ale jak to możliwe, że liście się nie rozpadają? Tego akurat pani Kamila za nic nie chce powiedzieć. Są impregnowane, ale skład preparatu do impregnacji to tajemnica firmowa.
– Można zacząć samemu eksperymentować – śmieje się pani Kamila.

Ona sama prezentuje na festiwalu swoje misie. Są ich dziesiątki, w różnych kolorach, wielkościach i kształtach, dla każdego dziecka bez wyjątku.
– Dlaczego misie? Bo to taka niekończąca się historia – opowiada. – Dzieci zawsze przecież chcą mieć misia. Ale mamy też ozdoby choinkowe, lalki, serduszka. Jest tego tyle, że nie zawsze udaje nam się wszystko przywieźć…

Nieco dalej kolejne stoisko z mnóstwem zabawek. To Pani Niteczka, czyli Jolanta Radomska, której zabawki powstały po prostu dlatego, że były potrzebne.
– Ponieważ nie było w sklepach bezpiecznych zabawek dla małych dzieci – wyjaśnia, dlaczego zaczęła je szyć. – Więc te są w stu procentach bezpieczne: nie mają guzików, są zrobione z czystej bawełny, a wszystkie można prać, co jest ważne w czasach, gdy tyle dzieci ma alergię.

To dzieci wymyślają im nazwy: stąd się wzięły Umilaki, Pies Podpasznik, Tulikotki i Chrumki. Ale okazało się, że zabawki są równie chętnie kupowane przez dorosłych. Mąż pani Jolanty pokazuje wspaniałego kotopsa, który cieszy się ogromnym powodzeniem.
– To idealny prezent ślubny – śmieje się. – Z życzeniami, żeby nie żyli jak pies z kotem.
Przytulanki maja też dla pani Jolanty znaczenie bardzo osobiste.
– Choruję na stwardnienie rozsiane i to jest najlepsza terapia – mówi po prostu. – Musze co rano wstać, bo tyle jest do zrobienia, ja to przecież wszystko szyję na zwykłej maszynie. Można powiedzieć, że szycie uratowało mi życie…

Kto nie przepada za puchowymi zabawkami, może sobie wybrać witraż. Są małe i duże, takie do powieszenia na choince czy ścianie w roli ozdoby, ale też takie, które zdobią lampy, klosze i lampiony na świece.
– Tu mamy witraże spawane tiffany, robione z kolorowego szkła – tłumaczy Olga Rubinshtein, która zajmuje się tworzeniem tych cudeniek w swojej pracowni po sąsiedzku, przy ulicy Wyspiańskiego. – A szkło na lampionach jest malowane specjalnymi farbami do szkła. Na szkle maluje się dużo trudniej niż na papierze, po którym farba nie ścieka.

Ale na gotowych taflach wcale nie widać tego wysiłku – zachwycają jedynie misternym, subtelnym rysunkiem. To dokładnie takie lampiony, o jakich opowiadają stare bożonarodzeniowe baśnie i idealnie pasują na świąteczny, zimowy stół, gdy za oknem pada śnieg, a obok stoi choinka.

Ale efekt klimatu Bożego Narodzenia psuje całkiem nie-zimowy aromat dobiegający z drugiego końca sali. To zapach lawendy, tak intensywny, że wystarczy iść za nosem, by trafić na stoisko pełne saszetek z suszoną, szarofioletową zawartością, butelek z olejkiem i wodą lawendową. Jest też lawendowa sól do kąpieli i suszone kwiaty do zaparzania też do kąpieli lub, jak ktoś chce to do picia. I co ciekawe, to lawendowe pole, z którego pochodzi cała ta pachnąca zawartość straganu, znajduje się… niedaleko Poznania, bo w Pakszynie pod Czerniejewem.
– To inna odmiana niż we Francji – tłumaczy Paulina Michalska z Lawendowych Zdrojów, bo tak się nazywa plantacja. – To lawenda lekarska. Jest odporna na zimy i susze, ale ma nieco inny aromat i kolor, tyle że tak samo dużo przy niej pracy ręcznej…

Praca jest ciężka, ale za to wszystko, co powstaje z lawendy, ma wspaniałe właściwości. Woda lawendowa to efekt destylacji olejku z kwiatów lawendy i ma działanie odświeżające i antybakteryjne, ożywia zwłaszcza zmęczoną skórę. A olejek lawendowy stanowi uniwersalny środek przeciwko molom, komarom i nawet wszom, doskonale też się sprawdza w aromaterapii, odprężając, łagodząc stres i ułatwiając zasypianie. To oczywiście tylko niektóre z licznych zalet lawendowych preparatów, których cała litanię pani Paulina wylicza jednym tchem. A kogo nie przekona to, co mówi – to z pewnością przekona cudowny, kojący, balsamiczny zapach lawendy, który unosi się wokół stoiska na wiele, wiele metrów.

Lecznicze działanie ma też znajdująca się nieopodal biżuteria magnetyczna. Ma ona zapobiegać syndromowi braku pola magnetycznego, który przez wiele osób jest uważany za jedną z chorób cywilizacyjnych.
– Izolujemy się od pola magnetycznego Ziemi – wyjaśnia Jadwiga Skonieczna sprzedająca tę biżuterię. – Dzielą nas od niego te ściany z betonu i stali, pojazdy mechaniczne jak samochody, w których spędzamy dużo czasu, a to wszystko nie jest korzystne dla naszego zdrowia. Ale noszenie biżuterii magnetycznej pomaga zapobiegać tym negatywnym skutkom. Ludzie odczuwają jej pozytywny wpływ na organizm.

Biżuteria magnetyczna pomaga bowiem w kłopotach z nadciśnieniem, przyspiesza leczenie ran i urazów, pomaga przy reumatyzmie, depresji, stanach zapalnych i nadmiarze stresu, wzmacnia też układ odpornościowy.
– A w dodatku jest bardzo ładna – śmieje się pani Jadwiga. – I często ludzie ją kupują po prostu dla urody…

Ale na obu festiwalach można znaleźć jeszcze mnóstwo innych atrakcyjnych rzeczy: jest tu i chleb na prawdziwym zakwasie, kremy wyłącznie na bazie ziół, czekają też wróżki, uzdrowiciele i tarociści oraz specjaliści od magicznej biżuterii. Z pewnością jeden weekend to stanowczo za mało, by wypróbować wszystko…