Polska okiem mistrza, czyli Michel Roth w poznańskiej kuchni

Wszyscy miłośnicy mistrzowskiej kuchni doskonale znają to nazwisko. Michel Roth, jeden z najwybitniejszych kucharzy świata, przyjechał do Poznania, do hotelu Mercure, by zmierzyć się z naszymi tradycjami kulinarnymi. I to dopiero była kuchnia!

Rzadko kiedy mamy w Polsce szansę spróbować, jak gotują mistrzowie – nie nasi, lokalni, ale ci, których zna cały świat i których dania zawsze stanowią wydarzenie. Czy różnica rzeczywiście jest aż tak duża? Kto próbował dań autorstwa Michela Rotha – nie ma wątpliwości.
 
Menu robiło wrażenie: po aperitifie na bazie żubrówki i jabłek, ale o zdecydowanie bardziej subtelnym, a jednocześnie złożonym smaku niż popularny w pewnych sferach drink żubrówka plus sok jabłkowy, goście dostali śledzia marynowanego w przyprawach z sałatką jabłkowo-selerową. I to już było kulinarnym odkryciem – śledź, zwłaszcza marynowany, ma wyrazisty, zdecydowany smak, dla wielu osób zdecydowanie zbyt wyrazisty. Ten jednak śledź czarował aromatem w sposób bardzo subtelny, a jabłka i seler łamały wyrazistość smaku marynowanej ryby, jednocześnie uzupełniając smak tak, by powstała idealna całość.  Kubki smakowe jedzących były w siódmym niebie – a przecież to był dopiero początek…

Cecile, przedstawicielka Fine Gourmet Polska, organizatora tej niezwykłe kolacji, prosi, żeby zwrócić uwagę na wina, bo i one są z górnej, a nawet bardzo górnej półki. Do śledzia serwowano chablis, jedno z najlepszych win świata. No ale jakie inne wino można byłoby podać do dań Michela Rotha? Smakosze mogli też spróbować win z Bordeaux, Langwedocji i Perigordu – a więc regionów, gdzie powstają najlepsze francuskie wina.

Wina robiły wrażenie tak smakiem, jak i perfekcyjnym sposobem serwowania, który – niestety – w polskich, nawet bardzo dobrych lokalach jest rzadkością. Ale jeszcze większe wrażenie sprawiło następne danie – było to buraczane consommé z foie gras po królewsku. Consomme przecież zazwyczaj kojarzy się z rosołem – mistrzom udaje się dzięki klarowaniu uzyskać bogaty w smaku mięsno-warzywny wywar. Ale z buraków…?!

Zestawienie buraków i consomme dało w efekcie wyrazisty, może nieco za kwaśny, wywar o intensywnie czerwonym kolorze, który smakowo i wizualnie doskonale komponował się z przypieczonym i chrupiącym na brzegach fois gras. Kto ze smakoszy miał wątpliwości, czy fois gras różni się czymkolwiek od swojskich pasztetów sprzedawanych u nas pod ta nazwą – z pewnością stracił je bezapelacyjnie już po pierwszym kęsie. Danie – dosłownie! – rozpływało się w ustach, a consomme podkreślało smak pasztetu uzupełniając go ostrością i buraczanym aromatem.

Jednak apogeum smaków i aromatów, po którym nawet najwięksi znawcy mogli tylko westchnąć w dziękczynnym zachwycie, były żeberka wieprzowe w miodzie i pieprzu. Mięso rozpływało się w ustach i eksplodowało bogatym aromatem wzbogaconym o nutkę pieprzu i łagodną słodycz miodu. jednak by osiągnąć taki efekt, trzeba było te żeberka gotować… 24 godziny. Naprawdę! na bardzo niskim ogniu. Nieoczekiwanym i egzotycznym, ale pasującym wykończeniem do żeberek były chrupiące ziarna sezamu oraz ciekawie zaserwowane frytki: delikatne, chrupiące płatki ziemniaków układające się w… róże kryły w środku smakowitą gotowaną kapustę.

Sery z dodatkiem kolejnego wyśmienitego wina były ukoronowaniem uczty. Krem z sera rokfor łagodnym śmietankowym aromatem zachwycał, a pozostałe w towarzystwie fig i moreli stanowiły doskonałe zakończenie posiłku. Oczywiście – takie było postanowienie większości smakoszy. Ale kiedy na stół wjechał deser, niewiele osób miało tyle silnej woli, by odmówić sobie przyjemności spróbowania kokosowego kremu z malinami i brzoskwinią serwowanym na przepysznym ciastku…

– Troszkę dokonaliśmy reinterpretacji dań – przyznał Michel Roth, gdy wyłonił się z kuchni po kolacji, aby zebrać gorące i całkowicie zasłużone gratulacje. – Braliśmy polskie produkty, ale dodawaliśmy takiego naszego smaczku. I jesteśmy bardzo szczęśliwi, że możemy gościć i gotować w waszym pięknym mieście.

Cóż, pozostaje tylko żałować, że Michel Roth nie zachwycił się Poznaniem na tyle, by zostać tu i gotować na stałe. Chociaż może i dobrze się stało – bo trzeba przyznać, że po daniach jego autorstwa żadne inne, nawet te, którymi się wcześniej zachwycaliśmy, jakoś nie smakują już tak dobrze i można by się było od nich uzależnić…