Jak poznański strażak ratował ludzi w Nepalu

Jako jeden z pierwszych dotarł do Nepalu z grupą ratowników po trzęsieniu ziemi. Został przeszkolony do tego zadania, nie raz już ratował ludzi, jednak z czymś takim jak w Nepalu jeszcze się nie zetknął. – Pierwsze, co zauważyłem, to ogromna bieda tych ludzi – wspomina Łukasz Spurtacz, poznański strażak, który przez dwa tygodnie pomagał ratować Nepalczyków.

Polska grupa ratownicza HUSAR (Heavy Urban Search And Rescue) była jedną z pierwszych, które dotarły do Nepalu, aby pomóc poszkodowanym w kwietniowym trzęsieniu ziemi. W jej skład weszło 81 ratowników z 5 grup poszukiwawczo-ratowniczych w kraju. Ze względu na kwalifikacje oraz doświadczenie w grupie znalazł się też Łukasz Spurtacz. Był w niej jedynym jedyny poznaniakiem.  

⁃ To była niezwykle trudna misja. Postawa i zaangażowanie Łukasza zasługuje na najwyższe uznanie – chwalił podkomendnego Jerzy Ranecki, zastępca Wielkopolskiego Komendanta Wojewódzkiego. – Spędził prawie dwa tygodnie w bardzo trudnych warunkach, realizując zadania ratownicze polegające na poszukiwaniu ludzi, udzielaniu pomocy medycznej oraz wsparciu psychologicznym.

Łukasz Spurtacz pełnił w Nepalu funkcję oficera bezpieczeństwa budowli. Jego zadaniem była ocena zagrożeń w warunkach, w których ratownicy udzielali pomocy oraz odpowiedzialność za bezpieczeństwo ratowników. Cały czas istniało bowiem ryzyko ponownych wstrząsów. Oceniana była również stabilność konstrukcji budowlanej, co często wiązało się z wyrzuceniem ludzi z domów, które groziły zawaleniem.

– Każde trzęsienie ziemi jest inne ze względu na kulturę budownictwa i ukształtowanie terenu – tłumaczy ratownik. – W tym przypadku działania były bardzo trudne, bo wąska zabudowa nie pozwalała budynkom zawalić się do końca. Dla mnie jednym z najtrudniejszych zadań była odpowiedzialność za ratowników…

Polska grupa ratownicza pojawiła się w Nepalu jako jedna z pierwszych, chociaż dotarcie tam wcale nie było łatwe.
⁃ Od wezwania mieliśmy 8 godzin na zebranie się na lotnisku. Ze względu na brak zgody Pakistanu oraz Turkmenistanu na przelot naszego samolotu nad tymi krajami oraz ciężkie warunki pogodowe mieliśmy 12-godzinne opóźnienie. Mimo to nadal byliśmy jedną z pierwszych grup, które dotarły do Katmandu – opowiada Łukasz Spurtacz. – Po przylocie nasza grupa została podzielona na 4 zespoły z systemie 12-godzinnym, czyli Alfa i Bravo. One także były podzielone na mniejsze zespoły, które się wymieniały.

Po wylądowaniu krajobraz wyglądał jak po uderzeniu bomby. Ludzie prosili i błagali o pomoc, a zadaniem ratowników było odnaleźć się w tych warunkach i przygotować do niesienia pomocy. Tego wszystkiego nie ułatwiała sytuacja polityczna w kraju. Po 15 latach od obalenia króla, przejęciu władzy przez komunistów i wojny domowej, w Nepalu faktyczną władzę sprawuje armia i to ona kontroluje nie tylko grupy ratowniczo-poszukiwawcze, ale również przepływ pomocy humanitarnej. Grupy ratownicze mimo wszystko muszą być zdolne do działania i działać.

⁃ Grupa ratownicza jest podzielona na pewne komponenty składające się z zespołu dowodzenia, w którym miałem przyjemność służyć, grupę rozpoznania, która stara się wyznaczać teren działań, grupę poszukiwawczą oraz grupy ratownicze, które zajmują się bezpośrednio wydobyciem osób – tłumaczy Łukasz Spurtacz.

Po trzech dniach działań Polaków rząd nepalski zadecydował o zakończeniu działań ratowniczych. Członkowie grup przeszli do fazy wydobycia zwłok… To nie było łatwe zadanie, a dodatkowo utrudniało je ciągłe niebezpieczeństwo ponownych wstrząsów oraz ponownych zawaleń – i warunki pogodowe. W mediach najgłośniej było o deszczu, który powodował osuwiska ziemi, jednak to wysoka temperatura była najbardziej uciążliwa.
⁃ Pracowaliśmy po 16-18 godzin w ciągu dnia, a temperatury wahały się od 35 do 40 stopni. Dla nas, Europejczyków, mimo specjalnego umundurowania nie było to łatwe – wyjaśnia strażak.

Trudna była także bieda ludzi, którym miał pomagać.
⁃ W tej misji bardzo trudne było dla mnie zetknięcie się z biedą, dziećmi z ulicy które same się wychowują. Taką sytuacją, która ujęła mnie za serce, było spotkanie małego chłopca na ulicy, który na widok Europejczyka ubranego w buty i uniformy po prostu rozpłakał się i patrząc na swoje podarte ubranka gdzieś się schował – wspomina 34 -letni strażak. – Pozytywnym akcentem jest jednak to, że spod gruzów udało się nam wydobyć 13 ofiar i zwierzę, owcę.
Grupę wspomagało 12 psów ratowniczych, jednych z najlepiej przeszkolonych w kraju. Warto zaznaczyć, że polska jednostka posiadała największą grupę psów spośród pozostałych.

Działania ratownicze trwały 10 dni, a ratownicy przebywali na miejscu równo 2 tygodnie, jednak to nie znaczy, że pomoc nie jest tam już potrzebna. Do Nepalu ciągle napływa pomoc humanitarna, ratownicy, lekarze i wielu innych specjalistów, którzy ciągle mają tam co robić. Niewykluczone również, że na misję pojadą ponownie polscy strażacy.
– Każda misja jest inna i nie da się tego porównać – mówi Łukasz Spurtacz. – Wszędzie bowiem, niezależnie czy w kraju czy za granicą widzi się cierpienie i ból poszkodowanych i trzeba udzielić im jak najlepszej pomocy. Ale my zostawiliśmy Nepal spokojniejszy, ze świadomością, że świat o nim pamięta…