Falstart Lecha. Pogoń wie jak grać w Poznaniu

Pierwszy mecz Lecha Poznań w lidze zakończył się porażką z Pogonią Szczecin 1:2. Przed meczem sądzono, że złe duchy ze Szczecina odeszły wraz z wykupieniem z Pogoni Marcina Robaka. Niestety tym razem to trener Czesław Michniewicz i jego pomysł na grę okazał się największą bolączką mistrzów Polski.

To nie był ten sam zespół – i to dosłownie –  który tydzień temu na Inea Stadionie bezapelacyjnie pokonał Legię Warszawa. W porównaniu z wcześniejszymi meczami, trener Maciej Skorża był zmuszony do rotacji już w pierwszym meczu ekstraklasy. Wszystko przez kontuzje Karola Linetty’ego i Dawida Kownackiego. Natomiast  za Tomasza Kędziorę na prawej obronie wystąpił Kebba Ceesay. Dodatkowo Skorża dał odpocząć Kasperowi Hamalainenowi. Kędziory i  reprezentanta Finlandii zabrakło nawet na ławce rezerwowych.  Linetty’ego zastąpił nowy piłkarz Lecha,  Abdul Tetteh, natomiast do prawego skrzydła zszedł Darko Jevtić, a w jego miejsce Skorża wpuścił Davida Holmana, który w okresie przygotowawczym do sezonu zrobił spore wrażenie na sztabie szkoleniowym. „Kolejorz” na pierwszą połowę wyszedł z jednym napastnikiem – Marcinem Robakiem. To właśnie była gwiazda „Portowców” miała być największym postrachem przyjezdnych.

Okazało się jednak, że jeszcze sporo wody musi w Warcie upłynąć, aby napastnik zgrał się z ekipą „Kolejorza” i doszedł do pełni formy. Na konferencji przedmeczowej  Robak twierdził, że Pogoń podejdzie do meczu z Lechem ostrożnie, ponieważ to ich pierwszy mecz o stawkę w tym sezonie. Jak się okazało, nic bardziej mylnego. To goście ruszyli na Lecha jakby chcieli udowodnić, że bez Robaka są dostatecznie silni, by narzucić swój styl gry. Już w 2 minucie meczu mogło być 1 do 0, ale piłka po rzucie rożnym i strzale głową Łukasza Zwolińskiego odbiła się od poprzeczki. Pierwszą kombinacyjną akcję zespół Lecha stworzył sobie w 13 minucie. Wymiana podań między Holmanem i Jevticiem mogła się podobać, ale strzał Robaka już niekoniecznie. Pierwsza bramka dla Szczecinian padła w 20 minucie. Zaczęło się od straty piłki Jevticia w środku pola. Małecki szybkim, prostopadłym podaniem uruchomił Zwolińskiego, który wyszedł sam na sam z Buriciem i pewnie pokonał bramkarza gospodarzy. Nagana w tej sytuacji należy się stoperom mistrza Polski. Kamiński i Kadar zostawili bez opieki napastnika Pogoni, a gdy piłka do niego dotarła,  obrońcy Lecha oglądali już jego plecy.

Prowadzenie gości nie trwało zbyt długo. Lechici przystąpili do odrabiania strat 6 minut później. Robak na krawędzi linii boiska wrzucił idealną piłkę do wchodzącego w pole karne Jevticia, a ten głową pokonał bramkarza Pogoni. Lech od tej pory nabrał wiatru w żagle, atakował, przejął inicjatywę i wydawało się, że kwestią czasu jest kolejna bramka dla obrońców tytułu. Niestety gospodarze wiedzieli jak skutecznie te żagle mistrzom Polski podciąć. Z prawego skrzydła piłkę w pole karne wrzucił  Adam Frącczak, a Mateusz Lewandowski oszukał stojącego jak słup soli Kebbę Ceeseya i strzałem głowa w długi róg bramki pokonał Buricia. W tym momencie całe powietrze z Kolejorza zostało spuszczone, a Goalkeeper Lecha jeszcze przed końcem pierwszej połowy musiał wykazać się umiejętnościami, w 44 minucie wyciągnął się jak struna i obronił potężny strzał Karola Danielaka.

Na drugą połowę trener poznaniaków wpuścił na boisko Denisa Thomalle i Dariusza Formellę za bezproduktywnych w tym meczu Holmana i Tetteha. Zdziwiła kiepska dyspozycja Węgra, który jest szykowany na następcę Hamalainena w Lechu. W drugiej połowie Lech przeszedł na grę dwoma napastnikami. Zmiany jednak nie wpłynęły na obraz gry gospodarzy. Ponad 15 tysięcy ludzi zgromadzonych na trybunach groźny  strzał na bramkę Kudły zobaczyło w… 77 minucie. Jednak piłka po strzale Ceeseya przeleciała nad poprzeczką. Pogoń w drugiej połowie grała ewidentnie na utrzymanie wyniku, trzeba jednak przyznać, że robiła to umiejętnie, a gra w obronie gości mogła się podobać. Piłkarze z Poznania bili głową w mur, na dodatek bez pomysłu jak ten mur rozbić. Próby strzałów za pola karnego były słabe i niecelne, a przy rozegraniu piłki zawsze brakowało spokoju w jej przyjęciu. Ostatnią szansę na doprowadzenie do remisu, „Kolejorz” miał w ostatnich minutach spotkania. Z rzutu wolnego strzelał Marcin Kamiński, jednak wprost w bramkarza, który sparował piłkę na rzut rożny.

Już na początku sezonu, mistrzowie Polski musieli przyjąć na głowę kubeł zimnej wody. Po tym jak zostali wyniesieni ponad niebiosa po pucharowych wojażach z Legią i FK Sarajewo, do ligowej rzeczywistości sprowadziła ich Pogoń, która jako jedna z nielicznych zespołów ekstraklasy potrafi pokonać lechitów na ich własnym terenie.