Lech jedną nogą poza Ligą Mistrzów

Po pierwszej połowie chciało się mówić, że tak grający Lech Poznań nawet nie “powinien”, lecz “musi” pokonać FC Basel. Niestety, druga połowa sprawiła, że środowe spotkanie mogło być ostatnim dla Kolejorza pojedynkiem przy Bułgarskiej w tegorocznej edycji Ligi Mistrzów…

To mógł być wielki mecz Lecha Poznań – i w pierwszej połowie (w większości) taki był! Lechici nie byli co prawda w środku pola tak kreatywni jak ich przeciwnicy z FC Basel, jednak to Kolejorz pierwszy stworzył dogodną sytuację do strzelenia gola. W zasadzie “dogodna” to mało powiedziane! W 17. minucie po szybkiej akcji poznaniaków w sytuacji niemal sam-na-sam z bramkarzem gości znalazł się Denis Thomalla. Młody Niemiec przestrzelił jednak okrutnie, trafiając z kilku metrów w boczną siatkę. To był ten moment, gdy z gardeł kilkunastu tysięcy (z niemal 25 tysięcy) kibicowskich gardeł wyrwało się gorzkie i parszywe przekleństwo…

Humor jednak kibiców nie opuszczał, bo i podstaw zbyt wielu nie było. Lechici nie pozwalali grać gościom z Bazylei, szwajcaraskie zagrania były momentami nieporadne i długo nie przynosiły żadnego efektu. Niestety tylko do 34 minuty gry. Wówczas to zawodnicy FC Basel wykonywali rzut rożny, po którym piłkę do bramki polskich mistrzów skierował Michael Lang.

To jednak nie załamało piłkarzy Kolejorza, a wręcz przeciwnie – jakby jeszcze bardziej ich zmobilizowało, dzięki czemu już 2 minuty później do bramki trafił Thomalla – piłkę w polu karnym przejął Pawłowski, huknął mocno i trafił w poprzeczkę, futbolówka zaś na tyle szczęśliwie się od niej odbiła, że Thomalla musiał tylko wyskoczyć i odpowiednio uderzyć głową, co też zrobił (choć podobno telewizyjne powtórki pokazywały, że piłka przekroczyła linię bramkową już po strzale Pawłowskiego).

Lech może nie dominował, ale grał mądrze – zawodnicy byli waleczni, przejmowałi dużo piłek, nadal nie pozwalali na zbyt wiele gościom z Bazylei. Nic nie zapowiadał w tym meczu katastrofy. Do czasu…

W 66. minucie Kędziora powalił w polu karnym pędzącego na bramkę Bjarnasona (choć z perspektywy stanowisk dziennikarskich ciężko stwierdzić, czy był to faul czy też przemyślne zagranie Szwajcara). To może być bardzo drogi faul – młody obrońca wyleciał z boiska, a sędzia podyktował rzut karny. Do piłki podszedł Shelezen Gashi i strzelił po ziemi w lewy róg bramki, dość mocno… ale nie na tyle, by przełamać interwenniującego Jasmina Buricia, który właśnie w tamtym kierunku się rzucił! Pierwsza piłka meczowa została obroniona!

Niestety, wówczas do końca pozostało jeszcze prawie pół godziny gry. Skorża zrobił co mógł – za Formellę wpuścił Ceessay’a, a Hamalainena zastąpił wracający po kontuzji Lovrencics. Lech miał nawet swoją szansę, ale dopiero przy stanie 1:2, ponieważ wcześniej dobrą sytuację po błędzie Kadara wykorzystał Marc Janko. “1:2 to jeszcze tak źle przy tak grającym w pierwszej połowie Lechu, odrobimy” – tak mogliby pomyśleć kibice Kolejorza. Niestety, już w doliczonym czasie gry, po kolejnym błędzie Kadara zrobiło się 1:3, a swojego gola strzelił Davide Calla. Ostatnim “mocnym” akcentem była jeszcze czerwona kartka Taulanta Xhaki, który w ostatniej minucie doliczonego czasu gry brutalnie i zupełnie niepotrzebnie sfaulował w środku pola Łukasza Trałkę.

Kolejorz ma niewielkie szanse na awans do kolejnej fazy Ligi Mistrzów – musiałby pokonać FC Basel co najmniej 3:0 na ich boisku, żeby awansować bezpośrednio, a 3:1 doprowadzi do dogrywki. Lechici musieliby jednak zagrać o wiele lepiej, i to na gorącym terenie w Bazylei…