Kolejorz pożegnał się z pucharami

W całkiem dobrym stylu gracze Lecha Poznań pożegnali się tegoroczną edycją europejskich pucharów. Jak zwykle jednak zabrakło jednej osoby – napastnika, który zmienił by oblicze gry. Okazji bowiem – i kontrowersji – nie brakowało.

Lech przed ostatnią kolejką fazy grupowej Ligi Europy był w trudnej sytuacji – musiał nie tylko zwyciężyć z FC Basel, liderem swojej grupy i drużyną, z którą przegrał w tym roku już 3 razy, ale też liczyć na to, że najsłabsze w grupie Belenenses pokona słynną włoską Fiorentinę. Piłkarze Kolejorza mieli wpływ tylko na to pierwsze.

I – tak jakby – widać było, że chcą się zrewanżować. Choć to FC Basel było stroną dominującą, to jednak Lech nie odstawał i walczył. Znamienna była sytuacja z 32. minuty, kiedy to sędzia nie podyktował ewidentnego karnego po faulu na Darko Jevticiu, który szarżował w polu karnym rywala.

Lech wyglądał dobrze w obronie, nieźle w środku pola, ale w tym wszystkim brakowało stabilności, pewności siebie, szybkości i – przede wszystkim – napastnika. Zbyt niedoświadczony na takie mecze jest Dawid Kownacki, w zasadzie jedyną wyróżniającą się w Lechu postacią był Jevtic, który co i rusz rozprowadzał atak Kolejorza. On jednak nie miał wsparcia ze strony kolegów, jeżeli chodzi o pomysł na grę do przodu. W takiej sytuacji w którymś momencie coś musiało „nie zagrać” z tyłu.

W 50. minucie meczu Taulant Xhaka dosłownie zatańczył na dwóch lechitach z boku pola karnego, po czym dośrodkował w pole karne. Tam czekał już Boetius, który co prawda miał asystę Paulusa Arajuuriego, ale nic to nie dało. Było 0:1, a jakiekolwiek myśli o awansie oddalały się.

Lech nie był bez szans na gola – w drugiej połowie na boisko wszedł Tetteh, i – co tu dużo mówić – pokazał klasę. Nie dawał się przepchnąć w środku pola i dorównywał piłkarzom z Bazylei szybkością oraz pomysłem na grę. Cóż jednak z tego, skoro sam meczu nie mógł wygrać. Nawet w duecie z Jevticiem, chociaż ten miał jeszcze świetną okazję, kiedy z rzutu wolnego trafił w poprzeczkę.

Trzeba jednak sobie uczciwie powiedzieć, że nawet i zwycięstwo nic by Lechowi nie dało – nie było bowiem drugiego cudu, we Florencji. Tam miejscowa Fiorentina pokonała portugalskie Belenenses 1:0.

Dla niektórych kibiców pocieszeniem może być to, że Lech, pogrążony w głębokim kryzysie i notujący na początku sezonu regularne, żenujące wręcz wpadki w Ekstraklasie, i tak wypadł w Lidze Europy lepiej, niż Legia Warszawa. Pocieszenie to jednak marne – oba kluby bowiem (tak jak każdy w europejskich pucharach) pracują na pozycję naszej ligi w Europie. Pozycję, która po tej edycji raczej nie wzrośnie znacząco.