Lekarze oraz policjanci apelują do fanów pirotechniki

Sztuczne ognie to nieodłączny element świąteczno-noworocznych zabaw. I jak co roku zabawy te nie dla wszystkich kończą się szczęśliwie. Przykładem jest najnowsze tego typu wydarzenie w Poznaniu, w której nie udało się uratować ręki 13-letniego chłopca. Dlatego eksperci apelują o ostrożność.

– W jedną noc sylwestrową odpalamy więcej fajerwerków niż przez cały rok. W tym czasie na terenie Unii Europejskiej dochodzi do kilkuset poparzeń, zranień i pożarów, a nawet wypadków śmiertelnych. Przyczyną większości jest niewłaściwe użytkowanie fajerwerków i nieprzestrzeganie zasad bezpieczeństwa – mówi aspirant Marcin Fiedler z Wydziału Prewencji Komendy Miejskiej Policji w Poznaniu. – Najczęstsze obrażenia to oparzenia i skaleczenia głowy i rąk, urazy oczu i uszkodzenia słuchu – dodaje Fiedler

– Każdego roku na naszym oddziale przyjmujemy pacjentów, z urazami dłoni w wyniku wybuchu petardy. Są to zarówno pacjenci, którzy trafiają do nas bezpośrednio po wypadku, ale również tacy, którzy wcześniej leczeni byli w innych ośrodkach, ale u nas przechodzą bardziej skomplikowane zabiegi, m.in. rekonstrukcje – opisuje prof. Leszek Romanowski, kierownik Kliniki Traumatologii, Ortopedii i Chirurgii Ręki z Ortopedyczno-Rehabilitacyjnego Szpitala Klinicznego im. Wiktora Degi w Poznaniu.

Profesor Romanowski zwraca również uwagę na to, że każdy przypadki uszkodzeń pirotechnicznych należą do wyjątkowo trudnych chirurgicznie – Wybuch powoduje rany szarpane, które są wyjątkowo ciężkie do wyleczenia. Ubytek skóry oraz obumarcie tkanek powoduje, że goją się one zdecydowanie dłużej niż np. rany cięte. Dodatkowo tego typu uraz może spowodować, że uszkodzone są tkanki w większym promieniu niż to mogło się wcześniej wydawać, co dodatkowo utrudnia leczenie. Zazwyczaj czynnikiem decydującym o tym jak będzie przebiegać dalsze leczenie jest szybkość udzielenia pomocy.

– Jeżeli pacjent szybko trafi do odpowiedniej placówki, m.in. Szpital im. W.Degi to szanse na dobry wynik leczenia są większe. Nasze obecne doświadczenie oraz posiadany odpowiedni sprzęt powoduje, że jesteśmy gotowi leczyć tego typu urazy – mówi prof. Romanowski.

Apel lekarzy podtrzymują Poznańscy policjanci. Według aspiranta Marcina Fiedlera nagłaśnianie przypadków przynosi skutek. – Odnotowujemy sukcesywne zmniejszanie się ilości tego typu wypadków. Nie zmienia to jednak faktu, ze każdy przypadek to o jeden przypadek za dużo.

Doświadczenia Szpitala im. W.Degi pokazują, że większość wydarzeń ma jeden schemat. Podpalony zostaje lont, jednakże mimo jego wypalenia nic się nie dzieje. Ktoś podchodzi do petardy i próbuje ją naprawić…i wtedy  następuje eksplozja w rękach.

– Wszystkich amatorów pirotechniki proszę o to, aby za nie próbowali odpalić niewypałów za wszelką cenę – apeluje prof. Romanowski.

Mimo że sytuacja powtarza się co roku, to prof. Romanowski zauważa pozytywny trend. – Uważam, że nieoceniony wpływ na obniżanie się trendów ma edukacja na temat używania środków pirotechnicznych.