Hitlerowski obóz karno-śledczy w Żabikowie (dziś Muzeum Martyrologiczne) to miejsce szczególne w historii Poznania i jego okolic. Z jednej strony zawiera w sobie pamięć o jednym z jej najbardziej dramatycznych momentów, z drugiej zaś zadaje kłam fałszywym twierdzeniom, jakoby stolica Wielkopolski i otaczające ją miejscowości miały gładko i bez większych strat przejść przez tragedię II wojny światowej.
Działał w latach 1943–1945, przewinęło się przez niego 20 tys. osób, wiele z nich zginęło. Polscy inteligenci i członkowie organizacji konspiracyjnych, jeńcy wojenni ze Związku Radzieckiego i dezerterzy z Wehrmachtu. Luksemburczycy, Holendrzy i Amerykanie. Wielonarodowa grupa więźniów, mozaika ludzkich historii, tragedii, ale i nadziei zamknięta w drewnianych barakach, otoczona drutem kolczastym pod wysokim napięciem, pilnowana przez czujnych i bezwzględnych niemieckich wachmanów.
Osadzeni w żabikowskim obozie karno-śledczym cierpieli ogromne katusze. Wykorzystywano ich do przymusowej, bezowocnej i niemającej sensu pracy na rzecz rozwoju militarnego i gospodarczego Trzeciej Rzeszy. Musieli liczyć się z tym, że śmierć czeka na nich na każdym kroku. I to śmierć brutalna, okrutna, sadystyczna. Zastrzelenie, powieszenie, otrucie, utopienie, a nawet kamieniowanie były na porządku dziennym. Bezwzględni oprawcy czaili się wszędzie.
Przełom następuje w styczniu. Rosjanie przełamują front, strażnicy SS staja się dziwnie niespokojni. Ale to jeszcze nie koniec katorgi osadzonych w Żabikowie, to dopełnienie ich gehenny. Samowola załogi obozowej osiąga apogeum. W końcu pojawia się decyzja o ewakuacji obozu. Ale to jeszcze nie koniec. To podróż do innego kręgu piekła.
Jednym z tych, którzy wyruszyli w tę podróż w styczniu 1945 r., był Jean Majerus, obywatel Luksemburga, osadzony w Żabikowie za podżeganie do buntu i odmowę wstąpienia do Wehrmachtu. Muzeum Martyrologiczne uzyskało zgodę na publikację jego wspomnień.
„Wygląda na to, że Rosjanie dotarli do Gniezna: efektem tego jest organizowana naprędce dyslokacja oddziałów (…). Należy się liczyć z ewakuacją obozu. Wszyscy czekają na rozkaz z Ritterstrasse (siedziba kierownictwa tajnej policji państwowej na tzw. Kraj Warty – przyp. red.). Około 22.00 słyszymy głośne rozmowy i kroki: mieszkańcy baraków H, I oraz L biegną na plac apelowy. Wkrótce potem przychodzi do nas osobiście komendant i informuje o ewakuacji” – tak zaczyna się jego przerażająca opowieść o ewakuacji żabikowskiego obozu.
Rozpoczyna się likwidacja obozu. SS-mani rozpalają olbrzymi ogień, by zatrzeć ślady swojej zbrodni. „W nozdrza uderza swoisty zapach. Zapach ten niejednokrotnie dochodził będzie do nas z krematoriów w Mauthausen i Ebensee” – wspomina Jean Majerus. Oprawcy pozbywają się ich zdaniem zbędnego balastu. Mordują najsłabszych, w tym chorych Polaków z baraku chorych H1. Ci, którzy mogą, tak jak Jean Majerus, ruszają w drogę. Dla wielu z nich ostatnią.
Marsz trwa dalej. Otępiali, głodni i skrajnie zmęczeni więźniowie coraz wolniej wloką obolałe stopy po ośnieżonych ulicach. Mówią mało, gospodarnie starają się dysponować resztkami sił. Niektórzy w akcie desperacji jedzą śnieg, nie wiedząc, że z każdą jego garścią zmniejsza się prawdopodobieństwo przetrwania. Marsz trwa dalej. W końcu przed oczami więźniów ukazuje się otulony śniegiem Frankfurt. Ale to nie koniec drogi. Jeden z SS-manów oznajmia: „Naszym celem jest Sachsenhausen.” Marsz trwa dalej.
Byli już więźniowie po długim i wyczerpującym marszu wreszcie docierają do Sachsenhasen. Nie zabawią tam jednak długo. Wkrótce trafią do obozu koncentracyjnego KL Mauthausen. Tam 5 maja 1945 r. wraz z amerykańskim patrolem dowodzonym przez sierżanta Alberta J. Kosieka przyjdzie oswobodzenie. Ale to już zupełnie inna historia.