Mistrz jedzenia pączków na czas: „Pączek dobry, to i czas dobry”. 2 tys. kalorii w 6 min

Posiłek o wartości 2 tysiący kalorii w 365 sekund skonsumował nowy mistrz jedzenia pączków na czas, 35-latek z powiatu poznańskiego.

Tysiąc pączków rozłożono na stołach przed XII już poznańskimi mistrzostwami jedzenia na czas. Regulamin wyścigu jest prosty – posiłku nie można popijać, wygrywa najszybszy. Rekord, od pięciu lat niepobity, to 4 min 12 s.
– To nierealne – o pokonaniu zwycięzcy z 2011 r. opowiada Eugeniusz Rybka, w mistrzostwach startujący po raz trzeci. – Mój rekord w jedzeniu to pół blachy sernika, pięć jajek i dwa schabowe. To co tam pączki! Ale to było 40 lat temu.
Mniej, bo tylko 10 lat temu, zwycięzca poznańskiego wyścigu zjadł aż 34 pączki i, według Stanisława Butki ze Stowarzyszenia Rzemieślników Piekarstwa RP, „mógłby zjeść o wiele więcej”. 2007 był ostatnim rokiem nieograniczonej ilość pączków – od 2008 r. uczestnicy mistrzostw jedzą ich po 10, a o wygranej decyduje czas.
– Pączki zapewnia sponsor. Musieliśmy zmniejszyć ich liczbę – tłumaczy Butka i zapewnia, że za zmianą regulaminu nie stali chorzy z przejedzenia biesiadnicy. – Nie mieliśmy jeszcze chorego, chociaż, przyznaję, wolę nie zastanawiać się, jak po mistrzostwach wyglądają toalety.

W dobry stan swojego zdrowia po zjedzeniu w 6 min 5 s posiłku o wartości 2 tys. kalorii nie wątpił zwycięzca tegorocznych mistrzostw, Piotr Grzelczyk. Zapewniał, że wyścig nie zabił apetytu na kolejne posiłki – już sekundy po wygranej mówił o obiedzie.
– Pączki były dobre, to i czas dobry – żartował Grzelczyk, 35-latek z powiatu poznańskiego. – Przyjechałem nie po wygraną. Po prostu lubię jeść pączki.
Mistrz-debiutant, bo w poznańskim wyścigu brał udział po raz pierwszy, oprócz dyplomu otrzymał karnet na basen. Żeby spalić kalorie.