Chce ocalić zabytki polskiej motoryzacji. Pod Poznaniem zgromadził ich setki

Kilkadziesiąt maluchów, duże fiaty, polonezy i syrena naznaczona przez Bohdana Łazukę. Tuż pod Poznaniem znajduje się miejsce, które przez wielu nazywane jest magicznym. Kilkaset zabytków polskiej motoryzacji czeka w nim na nowy dom. To świat Zbyszka Koprasa, człowieka, który od lat robi wszystko, by ocalić je od zapomnienia. Poznajcie go bliżej.

Fiałkowo, niewielka osada oddalona niecałe pół godziny drogi od Poznania. Z pozoru niczym się nie wyróżnia, ale nie dajcie się zwieść. Jest tam coś, o czym większości z was nawet się nie śniło. W Fiałkowie swój dom znalazły auta i motocykle pamiętające czasy, kiedy na ulicach Poznania i innych miast były tylko one – pojazdy produkowane nie w Niemczech czy Japonii, a tu na miejscu, w Polsce.

– Polska w latach 60. była w światowej czołówce w produkcji jednośladów. Nasza myśl techniczna w stosunku do motocykli i motorowerów była bardzo zaawansowana. Z samochodami było podobnie – wspomina Zbigniew Kopras, który na motoryzacji zna się jak nikt inny. Wiedzę czerpie z wieloletniego doświadczenia napędzanego niespotykaną pasją. Na co dzień obcuje z samochodami, prowadząc w Fiałkowie cenioną stację kontroli pojazdów. To jednak tylko część jego działalności.

Zbyszek kolekcjonuje zabytkowe pojazdy polskiej produkcji, które przez lata zostały niesłusznie zapomniane. Ma ich przeszło 400.

– Po to jest to wszystko, żeby pokazywać ludziom, szczególnie młodym, że motoryzacja to nie tylko mercedesy, ale też syrenki, duże fiaty, maluchy i tarpan, nasz poznański samochodzik – tłumaczy, oprowadzając nas po swoim skansenie. Ten jest ogromny, a w każdej jego części kryją się prawdziwe skarby.

Przechadzając się ze Zbyszkiem po jego królestwie, mijamy schowane za budynkiem jego stacji kontroli pojazdów maluchy, duże fiaty i polonezy, w tym jeden policyjny, który przez lata służył milicji obywatelskiej, dziś prezentując się dość osobliwie. Jest też kilka tarpanów produkowanych w Poznaniu od lat 70. Niektóre z aut wyglądają tak, jakby dopiero co zjechały z taśmy produkcyjnej, inne zaś sprawiają wrażenie cudem ocalałych ze złomowiska.

– To Syrena z autografem Bohdana Łazuki. głównego bohatera filmu „Kochajmy Syrenki”. Cenny egzemplarz – mówi Zbyszek, prowadząc nas do pomieszczenia, w którym naszym oczom ukazuje się żółta, wyglądająca jak nowa legenda polskiej motoryzacji.

– Pewien pan kupił tę Syrenę w sierpniu 1979 r. – kontynuuje Zbyszek. – Jeździł nią parę lat. Któregoś dnia pojechał na imieniny swojej siostry, która mieszkała 500 m dalej, bo jak wiadomo, wtedy w takich sytuacjach jechało się autem, żeby cię widzieli. Niestety, coś się przetarło, walnęła uszczelka, woda dostała się na wał i silnik zablokowany. No więc pan postawił to auto z zięciem na drewnianych klockach w garażu. Kolekcjonerzy zawsze podkreślają, że w pomieszczeniu, gdzie przechowuje się auto, powinno być wysuszone drewno. Dlaczego? Drewno wciąga z powietrza wilgoć. I ta ten samochód, mimo że stał w garażu 17 lat i nikt do niego nie zaglądał, uchował się cały i zdrowy. Dowiedziałem się o nim od kolegi mechanika z Buku, który powiedział: „Ty, Kopras, mnie to jest niepotrzebne, ale może tobie się przyda”.

Jak wytłumaczył nam Zbyszek, autograf Bohdana Łazuki znalazł się na masce jego Syreny w wyniku spotkania z kultowym aktorem, do którego doszło na terenie galerii M1, gdzie Zbyszek wystawiał się ze swoimi autami. Które z nich jest najcenniejsze, a które najstarsze?

– Najstarszy będzie mikrus z 1958 r. – odpowiada Zbyszek. – A najcenniejsze? Powiem otwarcie: wszystkie. Gdybym miał wskazać jeden samochód, to wskazałbym na auto, które akurat nie jest polskie, czyli na Cadillaca z 1966 r. To była limitowana seria. Jest 200 sztuk takich samochodów na świecie. Po jakimś czasie znaleźliśmy podobny w Stanach Zjednoczonych, ale do całkowitego remontu. Kosztował ok. 58 tys. dolarów. Myślę, że ten nasz jest warty dwa albo trzy razy tyle.

Syrena z podpisem Bohdana Łazuki czy unikatowy Cadillac z 1966 r. to auta, które gdyby mogły mówić, z pewnością mówiłyby o dużym szczęściu. Oba są garażowane, w razie ulewy nie kapie na nie deszcz, przez co ich żywot może być jeszcze długi. Niestety, nie wszystkie pojazdy z kolekcji Zbyszka mają tyle szczęścia. Wiele z nich stoi pod gołym niebem, a co za tym idzie – jest narażonych na działanie niekorzystnych warunków atmosferycznych. Zbyszek ma plan, by je ocalić, ale aby go zrealizować, potrzebuje wsparcia.

Na platformie crowdfundingowej PolakPotrafi pojawił się projekt pt. „Ratujmy historię polskiej motoryzacji” (przejdź na stronę projektu). Zbiórka potrwa jeszcze nieco ponad dwa tygodnie. Chodzi o uzbieranie środków na budowę garażu 40x10m, w którym miałyby być przechowywane zabytkowe pojazdy z kolekcji Zbyszka Koprasa. Garaż w założeniu miałby być częścią większego przedsięwzięcia, które zostało przez Zbyszka nazwane „Centrum Motoryzacji Historycznej”.

W kompleksie planowane jest nie tylko Muzeum Polskiej Motoryzacji, ale również jedyna w Polsce (a piąta w Europie) szkoła z internatem, mająca za zadanie kształcić mechaników motocyklowych i rekonstruktorów starych pojazdów.

– Pragnę, aby to nowoczesne centrum edukacyjne stało się kuźnią wysoko kwalifikowanych rzemieślników, którzy będą wizytówką polskiego szkolnictwa zawodowego – mówi Zbyszek. – Będzie mechanika, blacharstwo i lakiernictwo, będzie też chromowania i tapicernia.

Szkoła to zadanie na przyszłość. Priorytetem jest teraz budowa garażu, w którym schronienie znajdą perełki czekające na odrestaurowanie. Więcej na ten temat przeczytacie na stronie www.polakpotrafi.pl (przejdź na stronę). My ze swojej strony zachęcamy do wspierania Zbyszka Koprasa i jego działalności – zarówno poznaniaków, jak i miejscowych przedsiębiorców. Ratujmy historię polskiej motoryzacji!