W Wielkopolskim Parku Narodowym powstały ciekawe instalacje kwietne

Ludzie pytają czasem – dlaczego w ich ogrodach nie ma pięknych, kolorowych motyli? Najczęściej oczywiście okazuje się, że w takich miejscach poza przystrzyżonym, wimbledonowskim trawniczkiem rośnie szpaler „iglaczków”, względnie tujek, a w każdym razie roślin, które broń Boże nie mają opadających na zimę liści! Już słyszę jak na taki widok nasz motylek woła – Jak żyć?! W swoim zapędzie do „upiększania” świata zrobiliśmy „porządek” z wieloma miejscami, a słowa takie jak: szkodnik, chwast, nieużytek zakorzeniły się mocno nie tylko w naszym języku, ale co gorsza przełożyły się na konkretne działania.

Czyszcząc skutecznie nasze otoczenie z wszystkiego co niepożądane a jednocześnie wspierając to, co było akurat w modzie lub miało dawać konkretny plon, zubożyliśmy nasze środowisko doprowadzając paradoksalnie do sytuacji, w której zaszkodziliśmy sami sobie. I tak oto doczekaliśmy się czasów, gdzie dość powszechna jest już wiedza o tym, że mogą nam pszczoły wyginąć i jakie będzie to miało dla nas konsekwencje. Scenariusze z tym związane wywołują w nas, słuszny skądinąd lęk, bo świat, który dotąd znaliśmy i w którym czuliśmy się bezpiecznie, niekoniecznie takim pozostanie. Próbujemy więc szukać rozwiązań. Jednym z nich są łąki kwietne, o których w ostatnim czasie słyszymy coraz więcej. Wersje są różne – od balkonowych, przez trawnikowe aż po prawdziwe łąki i kwietne pasy.

Poza niewątpliwymi walorami estetyczno-krajobrazowymi, przyrodniczy zysk z tego typu założeń jest duży i różnorodny. Jednak żeby go osiągnąć powinniśmy kierować się konkretnymi zasadami. Po pierwsze nie wszystkie gatunki roślin nadają się do tego celu. Nie chodzi tu tylko o ich preferencje siedliskowe czy umiejętność konkurowania, ale również o znaczenie dla fauny. Szereg roślin ogrodowych, które pięknie wyglądają mogą nie mieć żadnego znaczenia np. dla owadów, a czasem być dla nich nawet niebezpieczne, szczególnie gdy rosną w większych skupiskach i kiedy brakuje wody. Do takich „trucicieli” należą np. niektóre różaneczniki, kasztanowce, lipa srebrzysta, naparstnica purpurowa, knieć błotna (kaczeniec), tojad mocny, ciemiężyca, jaskier ostry, bagno zwyczajne, tytoń szlachetny.

Choć zatrucia zdarzają się rzadko, to warto pamiętać o wykorzystywaniu gatunków rodzimych, przede wszystkim dlatego, że niektóre rośliny ogrodowe należą do bardzo niebezpiecznych tzw. gatunków inwazyjnych. Stanowią one bardzo poważne zagrożenie dla naturalnych ekosystemów, a dzięki swojej ekspansywności potrafią doprowadzić do wyginięcia gatunków miejscowych. Wśród nich niestety są i takie, do których rozprzestrzenienia przyczynili się niestety po części sami pszczelarze, bo są gatunkami miododajnymi, przykładem jest nawłoć kanadyjska. To słynna „mimoza”, którą według Juliana Tuwima jesień się zaczyna, wyśpiewana pięknie przez Czesława Niemena. Niestety poeta namieszał botanicznie (zresztą nie On jeden), bo nie dość, że pomylił roślinę (mimoza wstydliwa nie rośnie u nas w naturze, to roślina doniczkowa o różowych kwiatkach, reagująca na dotyk zwijaniem liści), to jeszcze zaczęto nazywać nawłoć kanadyjską „polską mimozą”…. Tymczasem jest to gatunek bardzo ekspansywny, błyskawicznie zajmujący przestrzeń, zwłaszcza łąki, gdzie jako roślina wysoka i rosnąca w bardzo dużym zwarciu, wypiera skutecznie inne gatunki. Bardzo trudno ją zwalczyć, rozmnaża się wegetatywnie dzięki kłączom, ale również za pomocą nasion. Jej klony są długowieczne, osiągają nawet 100 lat! 

Jakie więc rośliny są stosowane? Wybiera się je według kilku zasad. Powinny być to nieinwazyjne, najlepiej rodzime gatunki miododajne, bogate w pyłek i nektar oraz przywabiające naturalnych wrogów szkodników upraw. Powinny też wcześnie zakwitać a jednocześnie mieć długi okres kwitnienia. Preferuje się też rośliny niezbyt wysokie i znoszące koszenie, a więc przede wszystkim dwu i wieloletnie.  Oczywiście im większa będzie ich różnorodność gatunkowa, tym więcej różnych róznych zwierząt przyciągną, a tym samym przyniosą lepsze efekty środowiskowe. Wśród roślin stosowanych na łąki kwietne można znaleźć: facelię błękitną, grykę zwyczajną, krwawnik pospolity, chaber bławatek, mak polny, różne rodzaje koniczyn, ślaz dziki, cykorię podróżnik, kminek zwyczajny, czarnuszkę siewną, koper ogrodowy, pietruszkę zwyczajną, szałwię łąkową, babkę lancetowatą, marchew zwyczajną, kminek zwyczajny, ogórecznik lekarski, nostrzyk żółty, kolendrę siewną, nagietek lekarski, kąkol polny. Nie dziwmy się, że w zestawie są marchew, pietruszka czy koper. Nie chodzi tu bowiem tylko o pyłek czy nektar, pamiętajmy, że niektóre ze stadiów rozwojowych owadów muszą się czymś żywić, a wspomniany zestaw roślin baldaszkowych to wspaniałe menu dla pazia królowej. Jak już jesteśmy przy motylkach to warto wiedzieć, że podstawową rośliną żywicielską dla różnych gatunków rusałek jest pokrzywa, więc może dajmy jej szansę np. w naszym ogrodzie? 

Kto jest jednak główną gwiazdą łąk i pasów kwietnych? Poza znaną chyba wszystkim pszczołą miodną, to cała plejada dzikich zapylaczy takich jak trzmiele (przez wielu z uporem nazywane bąkami…), pszczoły samotne i bzygi. Te ostatnie to muchówki, które dzięki charakterystycznym pasom na odwłoku, są mylone z pszczołami czy osami. I o ile samym owadom chodzi właśnie o to, by dzięki podobieństwu do krewniaków z żądłami odstraszać potencjalnych zainteresowanych skonsumowaniem bzyga, o tyle w wypadku ludzi strach przed potencjalnym użądleniem jest powodem użycia packi. Tymczasem wielu przedstawicieli bzygowatych nie tylko odgrywa ważną rolę w zapylaniu kwiatów, ale ich larwy są drapieżnikami zjadającymi mszyce! Większość gatunków pszczół to samotnice. Oznacza to, że nie żyją społecznie, jak np. pszczoła miodna, ale każda samica zakłada swoje, osobne gniazdo i sama zajmuje się potomstwem bez pomocy robotnic. Są też zdecydowanie mniej agresywne. Przykładem jest murarka ogrodowa, która dzięki większej niż pszczoły miodne efektywności w zapylaniu sadów, stała się bodaj najczęściej hodowanym gatunkiem dzikiej pszczoły. Wiele dzikich zapylaczy jest tak wysoce wyspecjalizowana w zapylaniu, że tylko one potrafią zapylić niektóre kwiaty. Przykładem są trzmiele oblatujące fasolę, pomidory, paprykę czy jagody. Dzikie zapylacze potrafią również pracować w niższych temperaturach niż pszczoły miodne. Generalnie zapylacze to zysk. Ocenia się, że przyczyniają się do uzyskania plonów ze 150 (84%) roślin uprawianych w Europie, a korzyści wynikające z ich pracy szacuje się na 22 mld EUR rocznie! Jednoczesny, drastyczny spadek ich liczebności w ostatnich latach napawa niepokojem. W wielu krajach Europy wyginęło ok. 16% rodzin pszczoły miodnej, co przy okazji pokazało jak niebezpieczne jest uzależnienie się od jednego tylko zapylacza. Dzikie zapylacze są więc swoistym ubezpieczeniem na wypadek wymierania pszczół.  

Łąki kwietne to także dom wielu innych, pożytecznych z naszego punktu widzenia stworzeń. Należą do nich przede wszystkim drapieżne bezkręgowce. Wśród nich tak niewinnie wyglądająca biedronka. Tymczasem 65% ze 150 gatunków tych pięknych chrząszczy zajada się mszycami (30-60 dziennie), dotyczy to zarówno larw jak i dorosłych owadów. Oprócz mszyc biedronki zjadają też czerwce, miodówki czy przędziorki. Jeszcze większe znaczenie mają te drapieżniki, których spektrum pokarmowe jest bardzo szerokie, tzw. polifagi. Należą do nich pająki, skorki czy pluskwiaki. Specjalistami od zwalczania szkodników przepoczwarzających się w glebie są chrząszcze biegaczowate, które nie pogardzą też ślimakami czy roztoczami. Potrafią zjeść codziennie tyle, ile same ważą! Oczywiście łańcuch pokarmowy w takim ekosystemie będzie rozwijał się dalej przyciągając kolejnych biesiadników jak choćby ropuchy, jaszczurki, jeże czy wiele różnych gatunków ptaków.

Przy okazji zakładania łąk czy pasów kwietnych nie należy zapominać, że poza zapewnieniem wyżywienia dobrze byłoby dać naszym gościom również zakwaterowanie. Oprócz modnych dziś hotelików dla owadów, można stosować uliki dla trzmieli, gliniane wieże czy suche murki. Warto jednak pamiętać o naturalnych schronieniach w postaci kłód drewna, stert kamieni czy liści, nasi lokatorzy będą szczególnie wdzięczni za fragmenty pozostawione w „artystycznym” nieładzie.

Około 20 % powierzchni Wielkopolskiego Parku Narodowego stanowią obszary rolnicze. Z tego powodu Park podejmuje różnego rodzaju działania mające zwiększyć różnorodność gatunkową tych terenów. Jednym z nich jest wprowadzanie kwietnych pasów. W krajobrazie rolniczym, w którym na dużych połaciach uprawiany jest często jeden rodzaj roślin, stanowią one piękny, kolorowy element. Uzupełniają pasy zadrzewień śródpolnych, stanowiąc korytarze ekologiczne łączące różne biotopy i pozwalają na swobodne migrowanie. W niektórych miejscach wprowadzono „hoteliki” dla owadów. Już w pierwszym roku funkcjonowania kwietnych pasów obserwowaliśmy olbrzymie ilości różnorodnych bezkręgowców, w tym zwłaszcza owadów-zapylaczy. Kolejni biesiadnicy – drobne ssaki, a i „nieco” większe jelenie czy sarny skubiące ziółka, jaszczurki zwinki i wiele różnych gatunków ptaków, zasiadło przy suto zastawionym stole. Chcemy rozwijać dalej projekt kwietnych pasów w terenach rolniczych, które leżą w granicach WPN. Polecamy jednak każdemu, bez względu na wielkość powierzchni jaką dysponuje, wprowadzenie kwietnych założeń, bo to i pięknie i z pożytkiem dla wszystkich.