Ostatki? Śledzik?! Nie – tylko podkoziołek!

Macie koźle rogi albo popiersie kozła? Jeśli nie, to znaczy, że w ogóle nie jesteście przygotowani do spędzenia ostatniej nocy karnawału po wielkopolsku.

W innych rejonach Polski mówi się śledzik albo ostatki, ale w Wielkopolsce to był zawsze podkoziołek. Dlaczego? Otóż w ostatni dzień karnawału młodzież z całej okolicy zbierała się w karczmie na zabawę pod wodzą… kozła. Oczywiście zazwyczaj nie był to prawdziwy kozioł, lecz kukła z koźlimi rogami lub przebrany za kozła chłopiec. Najpierw owego kozła obnoszono po wsi, a później, już podczas zabawy, sadzano w izbie na paradnym miejscu.

Taki kozioł, mimo że kukła, nie był jednak figurantem – wszystkie panny, którym podczas karnawału nie udało się złapać męża, musiały się kozłowi okupić datkiem, najlepiej pieniężnym. Ta, która tego nie zrobiła, była narażona na czasami bardzo niewybredne żarty swoich rówieśników płci męskiej, mogła też trafić na licytację, na której złośliwie prezentowano jej walory potencjalnym kandydatom na męża, co do przyjemności nie należało. Znacznie lepiej i przyjemniej było wrzucić datek do miski koziołka, zwłaszcza że to się opłacało także i pod innym względem – z tych pieniędzy płacono muzykantom grającym do tańca. A ci, gdy widzieli pełną miskę, grali zdecydowanie bardziej ogniście…

Kolejna wersja tej zabawy polegała na tym, że z wybiciem północy do sali, gdzie wszyscy się bawili, wchodził człowiek w przebraniu kozła, i obsypywał salę popiołem, kończąc w ten sposób zabawę. Tego, kto chciał harcować dalej, przebieraniec wyganiał… ręcznie.

Dziś już w podkoziołek trudno szukać kozła w pubie czy dyskotece, przed miksującym muzykę dj’em też raczej nie stoi miska na datki, choć pewnie niejeden by się z tego ucieszył. Ale tak samo jak sto czy dwieście lat temu huczną zabawą świętujemy koniec karnawału – bo w końcu każda okazja jest dobra, żeby się bawić…