Poznańscy eksperci o słowach prof. Bralczyka na temat zwierząt: „Bardzo kontrowersyjne”

Jeden z najbardziej znanych i poważanych polskich językoznawców, prof. Jerzy Bralczyk, spolaryzował opinię publiczną swoją wypowiedzią na temat sposobu mówienia o śmierci zwierząt. Jego zdaniem wszystkie, z wyjątkiem pszczoły, „zdychają”, a nie „umierają”. Skrytykował również „adoptowanie” zwierząt. Redakcja Kejterek.pl zapytała o opinię na temat kontrowersyjnych słów profesora osoby z poznańskiego świata zwierząt, weterynarii i językoznawstwa.

 

Prof. Jerzy Bralczyk w programie TVP Info „100 pytań do” stwierdził, że zwierzę nie „umiera”, lecz „zdycha”, mimo że prywatnie lubi zwierzęta i sam był kiedyś posiadaczem kilku kotów. 

Z jego słowami nie zgadza się Katarzyna Frąckowiak, zastępczyni kierowniczki Schroniska dla zwierząt w Poznaniu:

– Dla nas, pracowników schroniska, takie stwierdzenie jest bardzo kontrowersyjne. U nas zwierzęta na pewno nie zdychają, u nas one odchodzą, a my żegnamy się z nimi, ponieważ czasami jesteśmy dla nich jedyną rodziną. 

Jak mówi z kolei lek. wet. Joanna Błaszczyk-Cichoszewska, z podobnym sposobem mówienia o zwierzętach zetknęła się u osób, które albo nigdy nie miały towarzysza w postaci zwierzęcia w domu, albo uważają, że „jak zwierzę jest, to jest, a jak nie ma, to nie ma, pies zdechł i nic takiego się nie stało”. Z racji wykonywanego zawodu częściej ma do czynienia jednak z miłośnikami czworonogów, którzy bardzo przeżywają każdą chorobę czy też moment, kiedy wkrótce będą musieli się pożegnać z przyjacielem:

– My w swojej profesji nie używamy takiego słownictwa, bo traktujemy zwierzęta wręcz jak członków rodziny i rozumiemy, że właściciele mają takie same odczucia, że u nich ten pies, kot czy jakiekolwiek inne zwierzę trzymane w domu wzbudza zupełnie inne emocje. Przykro zatem słyszeć, że padają takie słowa. Ja ich nie używam. Jeżeli rozmawiam z właścicielami zwierząt, a często towarzyszę im również, kiedy zwierzę odchodzi, to staram się zrobić wszystko, żeby poczuli się zaopiekowani.   

Zbulwersowana słowami prof. Bralczyka jest prof. Anna Piotrowicz-Krenc, językoznawczyni z Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza. Podkreśla ona, że język odzwierciedla zmiany w rzeczywistości, a takie w przypadku traktowania zwierząt niewątpliwie zaszły: 

– W latach powojennych przez większość społeczeństwa pies był postrzegany użytkowo, bo miał strzec domu i bronić dobytku, a koty były przeważnie przeganiane, ale teraz obserwuje się całkowicie inny stosunek do zwierząt, relacje z nimi są bliższe. W latach 80. XX w. we Francji Jean Prieur opublikował książkę „Dusza zwierząt”, która zmieniła świadomość wielu osób. 

Jak mówi prof. Piotrowicz-Krenc, słowo „zdechnąć” w tej chwili ma charakter negatywny, deprecjonujący i rzadko się go używa w stosunku do zwierzęcia, chyba że ktoś ma do niego obojętny stosunek lub nadal chce tak mówić, „bo zawsze się tak mówiło”. Dla językoznawczyni nie jest to jednak poważny argument, ponieważ w języku następują zmiany, m.in. swoje znaczenie zmieniło słowo „klinika”, które nie jest już równoznaczne ze szpitalem klinicznym. Najnowszy współczesny słownik języka polskiego odnotowuje również „klinikę dla zwierząt”. 

Prof. Bralczyk w innym wywiadzie stwierdził, że nie pasuje mu określenie „adoptowanie zwierząt”, ponieważ adopcja jest terminem zarezerwowanym wyłącznie dla dzieci. Prof. Piotrowicz-Krenc przyznaje, że faktycznie żaden słownik jeszcze tego znaczenia nie odnotowuje, ale sama często powtarza swoim studentom, że słowniki nie nadążają za rzeczywistością, a zwierzęta adoptuje się od dawna, można to chociażby robić na odległość, wpłacając regularnie pieniądze na jednego z podopiecznych zoo. 

Jednocześnie poznańska profesor nie chce krytykować osób, które używają tradycyjnych form, ponieważ wszyscy mogą mówić tak, jak im się podoba, w sposób odzwierciedlający ich emocjonalny stosunek do zwierząt, a on może być różny. Zaznacza jednak, że nie powinno się oceniać negatywnie tych, którzy dobierają inne słowa do opisywania tych samych zjawisk.

– Taki językoznawca jak prof. Jerzy Bralczyk powinien wziąć pod uwagę opinię wielu użytkowników języka. To nie jest dyskusja o tym, czy można mówić „poszłem” czy „poszedłem” ani „włanczać” czy „włączać”. To jest dyskusja na temat stosunku do rzeczywistości, postrzegania świata zwierząt. 

Prezes Wielkopolskiej Izby Lekarsko-Weterynaryjnej Joanna Przewoźna zgadza się z tym, że sposób, w jaki ktoś mówi o zwierzętach, jest jego indywidualną decyzją, natomiast dla niej bardziej palącym problemem jest sposób zajmowania się zwierzętami:

– Nie wydaje mi się, że wypowiedź prof. Bralczyka to temat, który powinien być aż tak bardzo roztrząsany. Poświęćmy czas na to, aby uświadamiać ludziom, że decydując się na zwierzę, trzeba ponosić tego wszelkie konsekwencje. 

Lek. wet. Joanna Przewoźna przyznaje, że jako właścicielka kliniki dla koni często spotyka się z tym, że ktoś decyduje się na konia, nie zdając sobie w ogóle sprawy, że jego leczenie jest o wiele kosztowniejsze niż psa czy kota. W takich przypadkach często podejmowana jest decyzja o eutanazji, albo z braku pieniędzy, albo nawet przez brak chęci do leczenia. 

– Powinno się mówić o posiadaniu zwierząt jak o luksusie. Musimy być pewni, że tak, jak chcemy leczyć swoje dzieci, tak samo będziemy chcieli poświęcić czas, środki i emocje na tego zwierzaka. Skupianie się na tym, czy zwierzę odeszło, czy umarło, tak naprawdę nie ma już dla niego znaczenia i nic nie zmieni. Potrzebna jest zmiana podejścia właścicieli do zwierząt.