Burger niejedno ma imię

To fast food. Zero wartości odżywczych i smaku. Od tego się tyje i niszczy układ trawienny – takie opinie najczęściej można usłyszeć o burgerach. I w zasadzie w większości przypadków są one słuszne, ale nie zawsze. Bo burgery autorstwa mistrza Krystiana Szopki, szefa kuchni hotelu Sheraton, to niebo w gębie. I to niebo ze wszech miar zdrowe!

Ale zacznijmy od początku, czyli od tego, dlaczego właściwie burgery cieszą się tak paskudną opinią. Bo, jak twierdzi Krystian Szopka, szybkie jedzenie nie musi być złe.
– To kwestia tego, jak i z czego burgery zostały zrobione – wyjaśnia. – W naszym przypadku jest to starannie przygotowane mięso wiadomego pochodzenia, tylko z jednego zwierzęcia, bułki pieczemy sami, warzywa nie pełnią jedynie funkcji dekoracyjnej.

Mistrz zwraca jeszcze uwagę na to, ile czego zawiera bułka.
– Czasami musimy długo przegryzać się przez bułkę wyjętą z zamrażalnika, żeby dotrzeć do nadzienia ukrytego gdzieś w środku – wyjaśnia. – A tego mięsa powinno być znacznie więcej, dodatków również.

By jeszcze bardziej oswoić burgery, mistrz Szopka przygotował je w siedmiu smakach – a właściwie przygotowywali je dziennikarze zaproszeni na warsztaty i testowanie burgerów. A było co szykować i co próbować! Był więc burger włoski o wdzięcznej nazwie Romano, gdzie w bułce ciabatta znajdował się prawdziwy burger z wołowiny Angus, a włoski klimat dodatkowo tworzył ser grana padano, suszone pomidory, rukola i zioła, w tym marynowana na ostro papryka. Ten, którego można było spróbować podczas warsztatów, był dziełem Violetty Sobczak z WTK. Był naprawdę doskonały, a włoskie dodatki idealnie zgrały się smakiem z burgerem.

Wersja australijska o nazwie Surf and Turf jest dość ryzykownym dla Europejczyka zestawieniem: w bułce maślanej pieczonej w hotelowej piekarni i przekrojonej na trzy części, znajdowały się aż dwa burgery: jeden to oczywiście wołowina, ale drugi – to tuńczyk! Do tego jeszcze miodowy sos BBQ oraz sos z parmezanem i anchovies.
– To modny obecnie trend, zestawianie mięsa z rybą – tłumaczy mistrz kuchni. – Oczywiście nie każde mięso z każdą ryba da się połączyć, lepiej nie próbować łączyć mielonego ze śledziem czy dorszem…. Ale tuńczyk smakuje inaczej i z odpowiednimi dodatkami doskonale uzupełnia smak wołowiny.

Wykonawcą tego burgera był Piotr Grabowski, znany bloger kulinarny – i dla niego to egzotyczne zestawienie nie stanowiło problemu. Ale reszta uczestników warsztatów podchodziła do tego nietypowego burgera bardzo ostrożnie… Jak się okazało po spróbowaniu – zupełnie niesłusznie. Wołowina i tuńczyk doskonale komponowały się ze sobą smakowo, a całość delikatnie podkreślał miodowy smak sosu. Pycha!

Dalmatia burger to była wariacja na tematy bałkańskie: sam burger był zrobiony z wołowiny z jagnięciną, dodatki były także bałkańskie: sos tzatziki i domowy ajvar, a wszystko to w bułce ciabatta. Smakowało idealnie, wyraźnie czuło się delikatny aromat jagnięciny, choć pewnie miłośnicy ostrzejszych smaków widzieliby tu jeszcze marynowaną ostrą papryczkę… Ale może to spaczony gust Codziennego Poznania, bo to ta redakcja odpowiadała za bałakńskiego burgera…?

Oczywiście nie mogło zabraknąć burgera… polskiego o wdzięcznej nazwie Warsaw burger. Mistrz Szopka zaznaczył jednak od razu, że jest i wersja poznańska, serwowana z pyrami… Ten burger to tradycyjny kotlet mielony, a więc już nie wołowina, serwowany w kajzerce, a dodatkami pieczone, a później marynowane buraczki, musztarda i cebulka oraz odrobina sałaty lodowej. Autorek tego przysmaku był Piotr Rychter z Lepszego Poznania i trzeba przyznać, że burger udał mu się nad podziw.

W menu jest także Veggy burger – to kotlet z cieciorki z kminem, ser kozi oraz pasta z suszonych fig i octu balsamicznego, a wszystko to w bułce z mąki gryczanej. Jednak koroną burgerów jest zdecydowanie Monteverest – prawdopodobnie największy burger w Polsce! Tego dzieła mistrz Szopka nie pozwolił wykonać amatorom i zajął się nim sam – w efekcie na stół wwędrowała ogromna, bo półkilowa bułka maślana z przepyszną zawartością, na którą składały się burger z polskiej wołowiny sezonowanej, boczek wędzony, oscypek i przepyszna konfitura z czerwonej cebuli. Prawdziwe niebo w gębie! I to okazałe niebo – uczestnicy warsztatów stwierdzili doświadczalnie, że wystarczy na posiłek dla czterech osób. A gdyby ktoś nie chciał się dzielić – może zamówić jego mniejszą wersję o nazwie Highlander burger. Ta nazwa wyjaśnia dodatek oscypka, chociaż pewnie nie konfitury z cebuli, która w polskiej kuchni nie jest tak powszechnym dodatkiem, jak na to zasługuje. Jednak wszystko razem pasowało do siebie idealnie i tak też smakowało.

Taki burger to my rozumiemy…