Lech Poznań – Wisła Kraków 0:0

Lech wreszcie pokazał, co potrafi, choć to jeszcze nie była ta forma Kolejorza, której życzyliby sobie kibice. Ale już walczył, a to najbardziej cieszy. Zwłaszcza Mariusza Rumaka, nowego trenera lechitów.

Bo Lech zagrał odważnie, atakował rywali i wreszcie zaczął przypominać tę drużynę, która walczyła o mistrzostwo Polski. Na murawie widziało się już nie tylko samotnego Rudnewa, który starał się dokonywać cudów, ale zgrany zespół, który potrafi zaatakować przeciwnika na jego połowie. Sprawdził się też pomysł trenera Rumaka, który postanowił wystawić Semira Stilicia na środku pola oraz zadecydował o tym, że w tym meczu zagra Vojo Ubiparip.

Niewiele brakowało, żeby Lech wyjechał z Krakowa z bramką. W 24 sekundzie Mateusz Możdżeń strzelił z todległości trzech metrów  bramkę Wisły – niestety, nie trafił. Kwadrans później tak samo o centymetry spudłował Dimitrije Injać, który główkował po dośrodkowaniu Stilica.

Wisła wprawdzie nie odnotowała tylu groźnych akcji na bramkę Kolejorza, Krzysztof Kotorowski w pierwszej połowie nie bardzo miał co robić. Jednak umiała się obronić, choć bramkarz Wisły musiał chwilami dwoić się i troić pod ostrzałem Lecha.

Być może mecz zakończyłby się innym wynikiem, gdyby nie Mateusz Możdżeń, który wylądował na ławce z czerwoną kartką. Sędzia pokazał mu ją za złapanie za koszulkę zawodnika Wisły, bo nie było to pierwsze przewinienie tego zawodnika. Jednak w dziesiątkę lechici mieli znacznie trudniejsze zadanie i Wisła powoli zaczęła zyskiwac przewagę nad gosćmi, choć nie udało jej się zagrozić poważnie bramce Krzysztofa Kotorowskiego.

Ale skuteczność nie była też mocną stroną Kolejorza w tym meczu. Bramka powina się skończyć akcja Kikuta, ale niestety, piłka minęła bramkę o ładnych kilka metrów.

Lechici wyjechali więc z Krakowa tylko z jednym punktem – ale za to naprawdę sobie na niego zapracowali.