Artyści na politechnice

Co mogą mieć wspólnego sztuki plastyczne z Politechniką Poznańską? W powszechnej opinii – właściwie nic. A jednak to właśnie na tej wysoce technicznej uczelni od trzech lat działa kierunek Edukacja Artystyczna w Zakresie Sztuk Plastycznych. Właśnie ukończyli go pierwsi licencjaci i chyba z tej okazji warto dowiedzieć się, co kierowało profesorem Włodzimierzem Włoszkiewiczem, że chciał uruchomić taki kierunek.

Jak to się wszystko zaczęło? Otóż zaczęło się od… architektury, która najpierw była zakładem, później zyskała status instytutu, a później stała się wydziałem. Program pozwalał na kształcenie przyszłych architektów wszechstronnie, z nutką artyzmu, wyjazdami na plenery, gdzie uczyli się także rozwijać tę artystyczną stronę swojej natury, która dobremu specjaliście chcącemu projektować dobre rzeczy jest niezbędna.

Jednak z czasem w nauczaniu studentów coraz wyraźniej dawały się zauważyć tendencje ograniczania przedmiotów dodatkowych – czyli także artystycznych – do minimum.
– Skracanie tej drogi dydaktycznej sprawiało, że brakowało nam czasu – wyjaśnia profesor Włoszkiewicz. – I tak pojawił się pomysł nowego kierunku pomyślany jako pewna prowokacja. Ściągnęliśmy standardy edukacji artystycznej w zakresie sztuk plastycznych. Podjęliśmy wyzwanie, rada wydziału zaakceptowała, ministerstwo klepnęło – i taki był początek.

Ale pomysł pojawił się wcześniej, w 2001 roku od… pieca ceramicznego. Profesor go wtedy kupił – za pieniądze zarobione przez katedrę, jak podkreśla – żeby poszerzyć wiedzę studentów architektury. Ceramika pozwala nauczyć się wyczuwać przestrzeń, to także gra fakturą, kolorami, kształtami – a taka wiedza architektom bardzo się przydaje. Od tego momentu ciągle pojawiało się coś nowego, bo z każdym następnym elementem okazywało się, że to za mało i ciągle czuło się niedosyt… Zwłaszcza że kolejne cięcia finansowe ograniczały kolejne działania.
– Nie organizujemy już wyjazdów dla studentów do naszych ośrodków w Pniewach czy Puszczy Noteckiej – opowiada profesor. – Bo niestety, musieliby je w całości opłacać, a nie każdego na to stać. A szkoda, bo to było naprawdę wspaniałe: dzika przyroda, dwa tygodnie obcowania z nią, 24 godziny na dobę, a studenci dopiero po pierwszym roku, jeszcze chcieli coś zdobywać, udowadniać. I to wszystko sprawiało, że u wielu osób następowały fantastyczne przełomy. Na przykład problem koloru, niezwykle przecież istotny w architekturze – oni tworzyli obrazy poznając to…

I tak z cięć budżetowych oraz pieca ceramicznego narodził się pomysł nowego kierunku – właściwie prowokacji artystycznej…
– To była radość i jednocześnie strach – wspomina profesor Włoszkiewicz. – Czy nam to wyjdzie? Program jest bardzo wyważony, bo celem nie jest edukacja artystów, ale ludzi, którzy ukończą studia z konkretnymi umiejętnościami, którzy będą umieli się odnaleźć jako artyści, ceramicy czy graficy, ale także w firmach reklamowych czy jako pedagodzy. Rynek to oddzielny temat, ale my staraliśmy się, żeby to nie była nauka na zasadzie mam komputer i klikam. Żeby komputer był narzędziem, nie celem. Nie chodzi o masowość, o kilka tysięcy osób. Niech ich będzie 30, ale żeby chciało studiować.

Potem była batalia o to, żeby doszedł drugi stopień i studenci mogli zdobyć tytuł magistra. W programie był ukłon w stronę architektury, bo studenci mają dwa przedmioty architektoniczne: propedeutyka architektury i architektura krajobrazu. Na przykład prace poświęcone ulicy Święty Marcin, w których studenci realizowali swoje projekty, ale i zdobywali doświadczenie w projektowaniu. I takie właśnie współdziałanie jest cenne na Wydziale Architektury i Urbanistyki.

Jednak nie da się ukryć, że nawet biorąc pod uwagę tylko poznańskie uczelnie można znaleźć kilka pokrewnych kierunków. Czym się od nich różni ten na Politechnice Poznańskiej?
– Specyfika jest taka, że myśmy postawili na projektowanie graficzne, na ceramikę, malarstwo ścienne i witraż – tłumaczy profesor Włoszkiewicz. – Te cztery dziedziny to rodzaje rzemiosła, kiedyś tak to postrzegano. Ale ważne, żeby pojawił się aspekt kreacji, ta unikatowość, indywidualne piętno. A żeby to się mogło stać, ci ludzie muszą mieć odpowiednie wykształcenie – kreatywne. Żeby ci ludzie kończąc ten kierunek mogli spełniać rolę i nauczyciela zawodu, i artysty mającego na swoim koncie twórcze realizacje. Cztery profile nie ograniczają – można też robić dyplom z rysunku, rzeźby czy malarstwa. To kwestia wyboru. Mam nadzieję, że to widać na wystawie – i może to samochwalstwo, ale wydaje mi się, że poziom prac jest wysoki…

Bo dumni absolwenci studiów licencjackich właśnie kilkanaście dni temu zaprezentowali swoje prace dyplomowe w galerii “Drewutnia” prowadzonej przez EduArt, Koło Naukowe studentów Edukacji Artystycznej w Zakresie Sztuk Plastycznych.
– Koło Naukowe bardzo prężnie działa, są gospodarzami galerii Drewutnia – mówi z dumą profesor. – Owocem ich działalności jest promocja kierunku i jest ona bardzo wyrazista, co zostało zauważone też przez władze uczelni. Bo oni nie tylko mówią – oni to wcielają w życie. Myślę, że to zacznie – choćby dzięki wystawie – docierać także do architektów i decydentów, a wtedy współdziałanie może się rozwinąć.

Galeria działa niespełna rok z niezmiennym zapałem i kreatywnością, wciąż prowadzona przez studentów. Czy to nie dziwi w czasach, gdy wielu wykładowców narzeka na poziom studentów, brak zainteresowania studiami i mocno konsumpcyjne podejście do rzeczywistości? Ale profesor Włodzimierz Włoszkiewicz widzi to inaczej.
– Czy to wyjątkowi studenci? – uśmiecha się. – Cóż, powiedziałbym, że zaangażowanie studentów jest efektem zaangażowania pedagogów…

Czytaj także:

Studenci edukacji artystycznej prezentowali dyplomy w Drewutni