Festiwal Atelier: dzień pierwszy powalił na kolana

“Hello, My Friend”, „Need Me” i “Sumo” – to trzy spektakle, które widzowie mogli obejrzeć pierwszego dnia festiwalu. I wszystkie trzy nie zawiodły: wyraziste, mocne, dobrze zrobione i zapierające dech w piersiach. Chapeau bas dla młodych choreografów!

Pierwszym zaprezentowanym spektaklem był “Hello, My Friend” w choreografii Pawła Malickiego, swego rodzaju rozwinięcie tematu ubiegłorocznego spektaklu “Hello, Stranger!”. Ale tym razem było o obcości zupełnie innego rodzaju, choć też przynoszącą niespodzianki. W tym spektaklu osią konfliktu i narastających emocji jest… syrena rewelacyjnie zagrana przez Paulinę Kociębę, przy okazji udowadniającą, że taniec naprawdę nie zna granic. Bo gdzie jeszcze można zobaczyć syrenę wspaniale i niezwykle zmysłowo tańczącą z… rybim ogonem na nogach? Takie rzeczy to tylko w Polskim Teatrze Tańca…

Paweł Malicki ponownie pokazał swój niezwykły talent zaprawiony nutą charakterystycznego, autoironicznego humoru. Bo szpilę wetknął tym razem mężczyznom, pokazując to, do czego są zdolni, gdy są sami, a do czego, gdy widzą ładny, krągły biust obudowany równie atrakcyjną całością – nawet jeśli zwieńczoną rybim ogonem… Bo, jak zapewniał przed spektaklem, chodzi mu o pokazanie stereotypów w myśleniu o mężczyznach – i tego, że nie ma ludzi idealnych, zwłaszcza mężczyzn. Oba cele udało mu się osiągnąć z charakterystyczną dla niego lekkością, precyzją i humorem, oczywiście…

„Need Me” Andrzeja Adamczaka to było wejście w zupełnie inny świat: targany sprzecznymi namiętnościami wywołanymi przez dwa sprzeczne pierwiastki istniejące w jednym ciele, pełen walki z samym sobą prawie do samounicestwienia, a na pewno do krzyku rozpaczy za równowagą, harmonią – która nie następuje. W mistrzowsko wręcz zatańczonym duecie z genialną Katarzyną Rzetelską było wszystko: od euforii poprzez walkę aż do bólu i rozpaczy, będących perfekcyjną, cudowną i okrutną grą na emocjach publiczności. Prawie każdy po zakończeniu spektaklu nieświadomie odetchnął głębiej… Ale, z drugiej strony, od człowieka, który potrafił przełożyć Czechowa na język tańca, trudno było nie spodziewać się czegoś niezwykłego…

Wczorajszy dzień zakończyło “Sumo” Agnieszki Fertały. To także była opowieść o walce, ale nie tylko z samym sobą, także z innymi, z własnym ciałem i z ograniczeniami narzucanymi przez okoliczności – bo tancerze przecież całe życie walczą. Agnieszka Fertała postanowiła jednak te zmagania zaprezentować w bardziej obrazowy sposób, przekładając to na język… sumo. Efekt był niezwykle ciekawy, tak tanecznie jak wizualnie, opowieść zabarwiona humorem i lekkim dystansem do walk wagi ciężkiej, choreografia świetna – doskonały sposób na niejakie wyciszenie emocji szalejących po poprzednim spektaklu, a jednak zostawiający widza z kilkoma ważnymi pytaniami natury etycznej, na które już sam sobie będzie musiał odpowiedzieć.