Pracownicy Zoo Poznań o dyrektor Ewie Zgrabczyńskiej: “Ważniejszy był fame niż dobro zwierząt”, “Zwolniła 150 osób, wszystkie przywrócił sąd”

Przez lata była uznawana za ikonę walki o prawa zwierząt i wizjonerkę, która wprowadza nowoczesność do ogrodów zoologicznych. Teraz prokuratura stawia jej poważne zarzuty, polegającego m.in. opłacaniu fikcyjnych faktur.

(materiał reporterów programu “Uwaga” TVN)

Gdy osiem lat temu Ewa Zgrabczyńska objęła rządy w poznańskim ogrodzie zoologicznym, niemal od razu oczarowała media. Sławę przyniósł jej m.in. udział w głośnych akcjach ratowania tygrysów z nielegalnej, prywatnej hodowli i innych tygrysów przemycanych z Włoch do rosyjskiego cyrku.

„To jest tak, że gdzieś stoi to wielkie sumienie ludzkie. Mówi, że nie można przejść obojętnie i trzeba zareagować. Przy tygrysach ta walka z czasem, to była walka o życie tych zwierząt. To są niefajne chwile”, mówiła kilka lat temu.

Ratowane zwierzęta znajdowały azyl w kierowanym przez Ewę Zgrabczyńską ogrodzie, a sama dyrektorka stała się jednym z najbardziej znanych i lubianych miłośników zwierząt w kraju.

Po pracy pani Ewa zajmowała się czworonogami w prywatnym, przydomowym azylu. Szczególną uwagę zwracało też jej nowatorskie podejście do roli, która ma pełnić nowoczesne zoo.

Dla mnie ogród zoologiczny to oaza wyjściowa, żeby zwierzęta przywracać naturze i je ocalać. Ale również miejsce, w którym, w sytuacjach kryzysowych, mogłyby znaleźć przystań” mówiła Ewa Zgrabczyńska.

Zarzuty dla dyrektorki poznańskiego zoo

Bomba wybuchła w zeszłym tygodniu. Ewę Zgrabczyńską zatrzymała policja i prokurator przedstawił jej zarzuty popełnienia szeregu przestępstw. Dyrektorka, zdaniem prokuratury miała m.in. potwierdzać nieprawdę w wystawianych fakturach za niewykonanie usługi i szkolenia, otrzymywać za to pieniądze, a także nakłaniać główną księgową zoo do składania fałszywych zeznań.

Tuż po przesłuchaniach dyrektorka zaprosiła dziennikarzy konferencję prasową.

Protestuję przeciwko temu, że złamano moje prawa ludzkie, moje prawa obywatelskie, również to, że jestem kobietą. Zostałam zapakowana do auta z rękami z tyłu, jak zbrodniarz czy przestępca – mówiła.

Która twarz pani Ewy jest prawdziwa? Czy wizerunek miłośniczki zwierząt skutecznie odwracał uwagę od jej autorytarnych praktyk?

Udało nam się porozmawiać z kilkoma pracownikami zoo – ich relacje rzucają nowe światło na postać dyrektorki.

Relacje pracowników zoo

– Największy problem polegał na zwalnianiu pracowników – uważa Ewa Szulc, pracownica zoo w Poznaniu i działaczka związkowa.

– Znajdowała człowieka i szukała na niego haków. Na zasadzie: „Daj mi człowieka, ja przepis na niego znajdę” – tłumaczy Szulc.

– Czasami jednak zdarzają się pracownicy, których trzeba zwolnić – zwrócił uwagę reporter Uwagi!

– Ale nie 150 osób. My byliśmy dwa razy zwolnieni i dwa razy byliśmy przywróceni przed sąd – podkreśla Wiesław Szulc.

Kolejną naszą rozmówczynią jest pani Marta, która w zoo zajmowała się m.in. kucykami. Kobieta straciła pracę, bo weszła w słowo miejskiemu radnemu, podczas jego spotkania z pracownikami zoo.

– To wystarczyło. Zwolniła mnie dyscyplinarnie i to jest w papierach – ubolewa Marta Grześkowiak. I dodaje: – Przez ten czas nie mogłam podjąć pracy. Każdy się pytał, jakie szaleństwo doprowadziło do tego, że zwolniono mnie dyscyplinarnie.

– Ta sprawa skończyła się po paru ładnych latach, tym, że sąd uznał, że zostałam zwolniona wbrew prawu. Ale ani zdrowia, ani tego co straciłam nikt mi już nie zwróci – mówi pani Marta.

„Niewygodnych się zatapia”

Z kolei pan Jakub zarządzał działem zwierząt kopytnych i był bliskim współpracownikiem pani Ewy.

– Swoich ludzi się broni, ale jak już jesteś niewygodny to się zatapia – mówi Jakub Woźniak, były pracownik zoo. I tłumaczy: – Sam, przez wiele lat wierzyłem pani Ewie. Pani dyrektor witała mnie kiedyś z uśmiechem. Ale wystarczyła sytuacja, że się na coś nie zgodziłem i już mnie nie było. Jeżeli chciało się postawić na swoim, dla dobra zwierząt, a nie było to po myśli pani dyrektor, to było się pomawianym, przesuwanym na inne działy i obgadywanym.

Jakub Woźniak jako jeden z pierwszych pracowników odkrył w poznańskim zoo szereg nieprawidłowych jego zdaniem sytuacji.

– Zaczęliśmy sprawdzać na BIP-ie, jakie były faktury i za co płacone. Wiele rzeczy nam się nie zgadzało. Na przykład była wichura, drzewo spadło na płot, przyjeżdżała nasza ekipa i szybko naprawiała. Później patrzymy na BIP-ie, że firma dostała 70 tys., a skutki myśmy usuwali. Faktura przyszła i ktoś się podzielił – mówi mężczyzna.

 

– Pani dyrektor mówiła: „Kolejny raz, urząd miasta obciął nam pieniądze i gorąco proszę oglądać każde jabłko i pietruszkę. Jak coś jest popsute, to trzeba odkroić i dać zwierzętom”. A w tym czasie co tydzień jeździła i na kilka tysięcy robiła zakupy karmy dla swoich zwierząt – psów i kotów. Faktury szły na zoo, mi się serce krajało – mówi pan Jakub.

Pani dyrektor usłyszała zarzuty. Najpoważniejszy to zarzut nadużycia uprawnień – mówi Łukasz Wawrzyniak z Prokuratury Okręgowej w Poznaniu. I dodaje: – W tych zarzutach mamy pobieranie dla swoich zwierząt karmy. Wykorzystywane były również lekarstwa i szczepionki. Lekarz weterynarii przeprowadzał zabiegi na zwierzętach będących własnością podejrzanej. To nie było mienie pani dyrektor, tylko było to mienie miasta.

Dyrektorka miała też płacić firmom za fikcyjne szkolenia i usługi. Za rzekome wykonanie klatek do przewozu zwierząt zoo zapłaciło zewnętrznej firmie około 70 tys. zł.

– Z klatkami było tak, że to wykonywali pracownicy. Jak chciałem, żeby coś zrobili, to padało, że nie mogą, bo robią klatki – przywołuje pan Jakub. I dodaje: – Jestem święcie przekonany, że to są zarzuty, które w 100 proc. prokuratura może udowodnić.

Tymczasem dyrektor zoo przez lata cieszyła się w mediach opinią “zwierzoluba”.

Budowała sobie w ten sposób wizerunek. Nie docierały do mediów złe informacje. Jedynie same dobre – mówi Wiesław Szulc.

– To było granie na emocjach – uważa Ewa Szulc.

– Przy tym ona potrafi dobrze mówić, bo długo była wykładowcą – zauważa pan Wiesław.

– Liczyła się sława, ważniejszy był fame niż dobro zwierząt – mówi pan Jakub. I dodaje: – W 2023 roku złożyłem pismo do prezydenta Jaśkowiaka.

Pracownicy zoo pisali do ratusza

Pracownicy od dawna informowali władze Poznania o tym, co dzieje się w zoo, ale urzędnicy mieli robić wszystko, by lubiana dyrektor pozostała na stanowisku.

– Pierwsze sygnały dotyczyły zwalnianych pracowników, którzy byli przywracani przez sąd do pracy. Miasto zapłaciło około 1 mln zł tym ludziom. Czy to nie była pierwsza przesłanka, by bliżej przyjrzeć się temu, co robi pani dyrektor? – zapytał w ratuszu reporter Uwagi!

– Takich pieniędzy jeszcze nie zapłaciło miasto, ponieważ częściowo są to wyroki nieprawomocne – precyzuje Jędrzej Solarski, wiceprezydent Poznania. I dodaje: – Oczywiście, że to była pierwsza przesłanka, natomiast urząd miasta nie dysponuje takimi środkami, mechanizmami kontroli, jakimi dysponuje prokuratura czy policja. Sprawdzaliśmy i nie doszukaliśmy się dowodów.

Jakub Woźniak czuje się rozgoryczony.

– Byliśmy naiwni jak dzieci. Że pisząc pisma do pana prezydenta, uważaliśmy, że zareaguje. Przez pięć miesięcy nic nie zrobiono i czekano na ruch prokuratury – mówi.

Nie ulega wątpliwości, że pani dyrektor zrobiła wiele dobrego dla poznańskiego zoo. Poczekajmy, co zrobi prokuratura. Na razie postawione są zarzuty i zobaczymy, co zrobi sąd – stwierdza wiceprezydent Jędrzej Solarski.

– Urząd kontroluje sam siebie. Myślę, że to jest główny problem. Kto z pracodawców chce się przyznać, że w jednostce, którą on zawiaduje dzieją się takie rzeczy? – mówi Marta Grześkowiak.

Dyrektor zoo czeka na proces na wolności. Wstępnie zgodziła się na spotkanie z nami przed kamerą, ale później je odwołała.

– Straciłem pracę i straciłem pasję. Tylko dlatego, że nie chciałem zniszczyć innych ludzi. Tęsknię za zapachem stajni, za dotykiem wielbłądów i zebr. Czuję się oszukany, bo ja też w nią wierzyłem, ufałem jej i przez to czuję się zraniony – mówi Jakub Woźniak.