Strażacy w… wesołym miasteczku

Wspinali się na wysokość 28 metrów, zjeżdżali stamtąd i w pojedynkę, i z ratowaną osobą – tak poznańscy strażacy ćwiczyli ratowanie wysokościowe. W wesołym miasteczku…

Szczególnym zainteresowaniem ratowników wysokościowych PSP cieszył się diabelski młyn o wysokości – bagatela! – 28 metrów.
– Rzadko się ćwiczy na diabelskim młynie, to prawda – śmieje się Michał Kucierski, rzecznik prasowy poznańskich strażaków. – Ale my mamy to szczęście, że gdy przyjeżdża do Poznania wesołe miasteczko, to zawsze możemy tu poćwiczyć. To doskonałe miejsce do ćwiczeń ratowania osób, które na przykład zostały uwięzione gdzieś na wysokościach.

Bo zdarzają się sytuacje, kkedy nie da się rozstawić drabiny czy skorzystać z innego specjalistycznego sprzętu i ściąganie uwięzionego człowieka w dół na linach po uprzednim wspięciu się strażaków na górę jest jedyną możliwością.
– Zdarzyła się kiedyś taka sytuacja w Chorzowie, kiedy strażacy musieli się wspinać na około 50 metrów – wspomina Michał Kucierski. W takich sytuacjach techniki wysokościowe są niezastąpione.

Wspinanie i ratowanie ćwiczą wszystkie zespoły ratowników wysokościowych. Pracują na trzy zmiany, w każdej jest kilkunastu ratowników. Każdy musi więc popracować z każdym, by w sytuacjach, gdy nie są to ćwiczenia, tworzyli zgrany zespół i mogli na sobie nawzajem polegać.
– Dziś kładziemy szczególny nacisk na technikę i budowę stanowisk ewakuacji – wyjaśnia kapitan Krzysztof Bugajak, który jako szef zespołu prowadzi ćwiczenia. – Ale ćwiczymy także odporność na wysokość, bo każdy się boi. Ten, który się nie boi, szybko spadnie…

Diabelski młyn na 28 metrów wysokości. To, według strażackich kryteriów niewiele, bo na przykład budyenk Uniwersytetu Ekonomicznego mierzy 83 metry, wieża telewizyjna na Piątkowei – 90 metrów, a budynek Andersii z iglicą – 92 metry. Strażacy znają je wszystkie i na wszystkich odbywali ćwiczenia. Bo wprawdzie maja na wyposażeniu nowoczesny sprzęt, ale cały czas zdarzają się sytuacje, kiedy to człowiek musi wkroczyć do akcji.

– 7 września interweniowaliśmy w przypadku kobiety, która chciała skoczyć z balkonu trzeciego piętra – opowiada Krzysztof Bugajak. – Dojazd pożarowy był tam zablokowany, koledzy mogli działać tylko ręcznie. I zdążyli ją chwycić, zanim spadła, uratowali jej życie…

Zastawione przez parkujące samochody dojazdy przeciwpożarowe do bloków to duży problem dla strażaków. Bardzo często właśnie z tego powodu nie da się podjechać bezpośrednio w miejsce, w którym się coś dzieje.

Ratownicy wysokościowi nie tylko wchodzą w górę – schodzą też w dół. Wyciągają ludzi i zwierzęta, którzy wpadli do głębokich wykopów albo do studzienek kanalizacyjnych lub telekomunikacyjnych, bo ktoś ukradł właz zabezpieczający.

– Zdarzyło nam się kiedyś wyciągać sporego dzika ze studzienki w Biedrusku – wspomina kapitan Bugajak. – Był z nim spory problem, bo bardzo słabo reagował na środki usypiające, które mu zaaplikował weterynarz. My go wyciągamy za nogi, wielki był, a on się zaczyna budzić…

Ćwiczenia w wesołym miasteczku będą trwały trzy dni tak, by na diabelskim młynie mogli poćwiczyć wszyscy członkowie grupy ratowników wysokościowych. Bo nigdy nie wiadomo, kiedy trzeba będzie się gdzieś wspiąć, żeby uratować zycie…