Atelier: dzikie namiętności, “Krzesany” i odlot jak z Ibizy

Finał festiwalu był całkowicie godny tej nazwy. Bo mógł znaleźć w nim coś dla siebie każdy: i ten, kto kocha dobry taniec – i ten, kto docenia przewrotne i nieoczekiwane poczucie humoru dyrektor Ewy Wycichowskiej, która ciągle potrafi zaskoczyć widza. No bo kto by przypuszczał, że zaproponuje widzom klimaty z Ibizy…?

Zaczęło się jednak nie od Ibizy, a od fantastycznego, kipiącego skoncentrowanymi emocjami spektaklu Tomasza Pomersbacha i Katarzyny Rzetelskiej “Ukradkiem”. Perfekcyjnie przygotowany i równie perfekcyjnie zatańczony był fascynującym studium namiętności między mężczyzną a kobietą. Studium tak emocjonalnym, że chwilami nie do zniesienia. Niezwykle czysty w rysunku, surowy w formie taniec był właśnie dzięki temu niesamowicie wyrazisty i przejmujący. Tu był ból, strach przed odejściem i zranieniem – oraz ranienie, by samemu nie zostać zranionym, odchodzenie, by nie zostać porzuconym… Każdy gest tancerzy miał znaczenie, każde drgnienie twarzy również, a wszystkie przejmowały do głębi. Straszne i wspaniałe jednocześnie.

Reżyseria, choreografia i wykonanie: Tomasz Pomersbach, Katarzyna Rzetelska
Muzyka: Nouvelle Vague
Kostiumy: Roksana Rzetelska

Trudno było otrząsnąć się z wrażenia po tym spektaklu – niespieszna i niezwykle zajmująca rozmowa dyrektor Wycichowskiej z kolejnym solistą PTT, Ryszardem Baranowskim, bardzo w tym pomogła. Urzekały zwłaszcza wspomnienia z plenerowych zdjęć do “Krzesanego” kręconych w Zakopanem. Tancerze występowali praktycznie półnago, a było wtedy straszliwie zimno…

Ponieważ jednym z elementów tej części wieczoru była prezentacja fragmentów tego nagrania – widzowie mogli zobaczyć na własne oczy, jakim hartem ducha i ciała musieli się wykazać ówcześni tancerze…

Jednak okazało się, że obecni tancerze PTT wcale nie są gorsi, co zaprezentowali z ogromna pasją Kornelia Lech, Artur Bieńkowski i Tomasz Pomersbach, którzy zostali zaangażowani do PTT w 2010 roku. Przeplatanie się ich tańca na żywo z archiwalnymi obrazami przygotowanymi przez Daniela Stryjeckiego i wyświetlanymi w tle – było fascynującym i wciągającym zajęciem.

Najbardziej jednak niezwykłe i fascynujące było zakończenie. Muzyka Wojciecha Kilara nieoczekiwanie zmieniła się w coś, co do złudzenia przypominało najpopularniejsze klubowe rytmy, zapulsowały stroboskopy, tancerze zmienili rytm i styl, a wszyscy widzowie poczuli się, jakby ich przeniesiono do Pachy na Ibizę i właśnie czekali, aż rozpocznie grać David Guetta…

Cóż, mamy XXI wiek, czasy się zmieniają, stylistyka tańca także. Ale jak się okazuje, Polski Teatr Tańca potrafi się perfekcyjnie odnaleźć w każdej stylistyce. Nawet na Ibizie.

Czytaj także:

Atelier: od miasta do kobiet