Ale pasmo koncertowe zaczęli wcale nie oni, tylko grupa Lautari, która po raz pierwszy zaprezentowała materiał ze swojej nowej płyty “Vol. 67”. To utwory nawiązujące do dzieła Oskara Kolberga, a konkretnie jego fortepianowych opracowań muzyki ludowej, ale przetworzone przez muzyków Lautari we właściwym im stylu. Trochę tu nowoczesnego jazzu, trochę zawadiackiego oberka, ale polskie rytmy zdecydowanie dominują. Intrygująco i na fantastycznym muzycznym poziomie.
Lula Pena to był zupełnie inny klimat: bardziej mroczny, ascetyczny, gorący i niesamowicie wciągający. Krytycy wychwalają jej głos, nazywając wokalistkę „żeńską wersją możliwości wokalnych Toma Waitsa lub Leonarda Cohena”, ale to nie oddaje jego niezwykłości. Jest jednocześnie głęboki, ciepły, niezwykle bogaty, a charakterystyczny, namiętny i drżący zaśpiew wokalistki urzeka od pierwszego dźwięku. Miało się wrażenie, że w sali jest tylko jej niesamowity głos – ale podczas tego koncertu niczego więcej do szczęścia już nie było potrzeba…
Z nostalgicznego nastroju spowodowanego podróżą do Portugalii i na Wyspy Zielonego Przylądka w rytmie fado z pewnością wyrwał widzów zespół Abavuki z Kapsztadu. Ich koncert to nie tylko doskonały śpiew – charakterystyczne chóry z tej części Afryki stały się słynne po wydaniu przez Paula Simona płyty „Graceland” – jednak ogromną przyjemnością było też słuchanie, jak grają. Instrumenty perkusyjne w ich rękach stawały się zadziwiająco wszechstronne, a oglądanie ich na scenie było prawdziwą rozkoszą – ten koncert to był ogromny, fascynujący show, przy którym doskonale się bawili wszyscy – i ci, którzy kochają afrykańskie rytmy, i ci, którzy uwielbiają dobrą muzykę chóralną.
Po koncercie Abavuki widzowie przenieśli się do Sali Wielkiej – i do innej części Afryki. Na scenie pojawiła się bowiem Noura Mint Seymali, najbardziej charakterystyczna i rozpoznawalna wokalistka Mauretanii. Noura wykonuje mauretańską muzykę tradycyjna, która na dłuższą metę dla europejskiego ucha może wydawać się nieco jednostajna, jednak tylko wtedy, gdy się w nią nie wsłucha należycie. Bo po wsłuchaniu ucho zaczyna wyłapywać te niesamowite niuanse i samej muzyki, i rewelacyjnego głosu Noury, która mistrzowsko łączy tradycyjne brzmienia z popowym rytmem. To wciąga! Warto dodać, że zespół Noury to także wybitny gitarzysta Jeiche Ould Chighaly – i to, że jest wybitny, dało się usłyszeć na koncercie.
No i na zakończenie, bo pół godziny po północy, Masala Soundsystem, polski zespół, który gra muzykę inspirowaną folklorem ze wszystkich stron świata. Podczas koncertu było więc słychać niesamowicie słoneczne, łagodne reggae, klasyczne etno z hipohopowym pazurem czy drapieżnym punkowym zaśpiewem. Do tego dochodził elektryzujący rytm i doskonały wokal – a to, jak wiadomo, gwarantowany przepis na sukces. Koncert był doskonały, energetyczny, mocny, wyrazisty i porywający. I to dosłownie, bo chcących tańczyć było tylu, że nie mieścili się przed sceną…
W sobotę Ethno Port proponuje kolejną porcję muzyki z całego świata: o 17 w Sali Wielkiej zagra Kapela Maliszów, o 18.30 na Scenie na Trawie usłyszymy Čači Vorbę, o 20 w tym samym miejscu zagra Cedric Watson z zespołem Bijou Creole. O 22 przeniesiemy się na Dziedziniec Zamkowy, gdzie wystąpi Ross Daly, a o 23.30 w Dublinerze dla festiwalowej publiczności zagra DJ Funky Fresh. Sobotę zakończy koncert uKanDanZ w Sali Wielkiej, który rozpocznie się o północy.