Najlepiej strzeżony teatr Poznania gra o przebaczenie

– Zero kumania, wnuczka mają, kasę mają, jak my ich nie zrobimy, to ktoś inny ich zrobi – recytuje Krzysztof, recydywista z zaczesanymi na bok włosami. Za parometrowym drutem kolczastym i pięcioma okratowanymi drzwiami pięciu więźniów aresztu na Młyńskiej ćwiczy spektakl o wyłudzaniu pieniędzy „na wnuczka”. Grają o coś więcej niż złoto.

Pięciu więźniów, przynajmniej dwóch recydywistów, ćwiczy komedię o wyłudzaniu pieniędzy metodą „na wnuczka”. Niedługo z dziewięcioma grupami z całego kraju wystąpią na deskach poznańskich teatrów, przy ulicach 27 Grudnia 8/10, Ratajczaka 44 i zamku cesarskim z 1910 r.

– Słuchaj, na biednych nie trafiło. Zero kumania, wnuczka mają, kasę mają, jak my ich nie zrobimy, to ktoś inny się znajdzie i ich zrobi – z pamięci recytuje Krzysztof, przejęty brunet z zaczesanymi na bok włosami mocno przylegającymi do głowy. – Dzwoń do dziadka, niech szykuje kasę.

Zaczynali w styczniu, od miesiąca ćwiczą dwa razy w tygodniu, zawsze w czwartki i wtorki o 14.45. Ostatni raz przed występem w Teatrze Polskim weszli do więziennej sali z połową ścian zasłoniętych zieloną płachtą, „green screenem”, 7 kwietnia. Grają bez sceny, za pięcioma okratowanymi drzwiami i parometrowym drutem kolczastym otaczającym areszt śledczy na Młyńskiej.
– Zawsze powtarzam, gdyby jury widziało, jakie mamy warunki, od razu daliby nam złoto – żartuje Ola, czuwająca nad teatrem pracowniczka administracji.

Próba trwa niecałe pół godziny. Finał, moralizatorski, to resocjalizacja oszustów drogą tortur – pokrzywami, kleikiem i trzeszczącym radiem.

“Musiałem się dopiero otrzeć o więzienie, żeby wyjść na scenę”

– W zeszłym roku myślałem, że już w tym składzie nie zagram. Ale okazało się, że wszyscy inni powychodzili, a tylko ja zostałem – mówi Krzysztof, przez kolegów nazywany „gadułą”. W zamknięciu spędził sto dwadzieścia miesięcy, do końca wyroku zostało mu osiemnaście. Z ogólnopolskim konkursem twórczości więziennej jest od początku, od 2014 roku.  – Dwa razy mieliśmy trzecie miejsce, to teraz… chociaż drugie? Na pewno podium.

– Stanięcie na podium łechce podniebienie, ale cały knyf polega na tym, że my, osadzeni, inaczej myślimy niż osoby na wolności. Dzięki teatrowi wybijamy się z więziennej szarości, zabijamy nudę, najgorszego wroga zamknięcia. Bo tutaj czas liczy się nie w dniach, godzinach, a miesiącach i latach – zaznacza Jarek, spektaklowy dziadek, jedna z dwóch postaci torturujących rzezimieszków.  – Branie udziału w próbach teatralnych jest czymś wielkim, wspaniałym kontaktem z ludźmi i wolnością, której tak nam brakuje. Mnie to nakręca.

Jarek nosi pasiaste polo, na próbie ani razu nie zapomina tekstu. W „Na wnuczka”, ze scenariuszem napisanym przez byłego więźnia Młyńskiej, krępuje ręce i razi współosadzonych pilotem. Paralizatora nie mają, podobnie jak psa. Czworonoga na smyczy zastępuje sztuczny kwiat przywiązany do kabla.
– W takich warunkach, jak na więzienie dobrych, ale spartańskich jeżeli chodzi o teatr, i tak dajemy radę – mówi Jarek.

Kuchnia jest za to bez zarzuty, najlepsze niemieckie sprzęty i środki do czyszczenia, chwalą aresztanci, „nawet Madzia Gessler by się nie doczepiła”. Posiłki szykuje Artur, który w dni prób wstaje o 3.45, piętnaście minut później jest odprowadzany na stanowisko pracy, gdzie haruje do południa. Wszystko, żeby zdążyć do więziennego teatru, z którym zapoznał go kolega, były aresztant.
– Jestem wrażliwy na sztukę. Nawet nie o to chodzi, że przez teatr chcę uciec od życia więziennego, które znam aż nazbyt dobrze  – mówi Artur, wytatuowany recydywista z co najmniej dziewięcioletnim stażem więziennym. – Podczas poprzedniej odsiadki mijał mi rok za rokiem, bez przepustek, bez przerwy w karze. Kraty traktowałem jak firanki w domu. Otwierałem oczy – kraty.  Zamykałem oczy – kraty. To koszmar nie do pojęcia dla człowieka, który nigdy w więzieniu nie był. Jeżeli ktoś jest wrażliwy i kocha życie i, być może pod wpływem emocji, popełnia błąd, i trafia w takie miejsce… Taki człowiek umiera za życia. Kiedy usłyszałem o teatrze pomyślałem, że teraz, kiedy zamknę oczy, w otwartym sercu zobaczę coś, co dobrze zrobiłem w życiu. I poczuję satysfakcję, że na scenie ogląda mnie syn.

– Przez wyjścia na przepustki KO, kulturalno-oświatowe, do teatrów, muzeów, uciekamy od więzienia, to prawda, ale karę i tak musimy odbyć. Najważniejsze, że dostrzegamy sens współistnienia z ludźmi, życia w społeczeństwie. Bo najgorzej zamknąć się w czterech ścianach, żyć więzieniem. Więzienie w głowie to destrukcja – tłumaczy Krzysztof. – Popełniliśmy przestępstwa, wyrządziliśmy krzywdę ludziom, którzy teraz myślą, że nas popierniczyło, że mamy luksusy, teatrzyki w więzieniu, ciepły posiłek, przywilej wyjścia. Ale nie o to chodzi. Ważna jest szansa na spłacenie długu, który zaciągnęliśmy u społeczeństwa – chcemy, żeby osoby ze świata zewnętrznego zobaczyli, że to, co robimy, jest dobre. Wygrywamy poczucie, że nie jesteśmy całkowicie skończeni, że z zakładu karnego wyjdziemy z jakimś wzorcem. I możemy pomóc zarówno przyszłym pensjonariuszom, jak i tym obecnym w wybraniu innego toku myślenia, poprzez teatr i sztukę. Żeby po wyjściu z więzienia nie mieć dylematów – co tu walnąć, kiosk Ruchu czy monopolowy. Sam kiedyś byłem niesfornym skazanym, ale teatr diametralnie zmienił mój charakter, z rozbójnika na zwykłego człowieka. Ani jestem wulgarnym, ani pretensjonalny, ani mi za wiele nie wadzi. Cały się odmieniłem, w głowie, w sercu, na ciele. I lepiej się czuję. I lepiej się dogaduję z ludźmi.

Skazani, zatrudnieni na różnych stanowiskach, uczęszczają na warsztaty plastyczne, muzyczne, perkusyjne, uczestniczą w treningach zastępowania agresji i nauce życia codziennego, bo niektórzy dopiero w areszcie po raz pierwszy uruchamiają pralkę . Załoga Młyńskiej współpracuje z Zamkiem, z teatrami Polskim i Ósmego Dnia, z tym drugim organizując dla osadzonych warsztaty.
– O możliwości dołączenia do grupy teatralnej decyduje osobowość skazanego i zasądzony wyrok. Preferujemy osoby z dłuższą odsiadką, ale jeżeli ktoś zostaje skazany za zabójstwo, nie oszukujmy się, nie dostanie przepustek KO. Dwa dni po nas w konkursie występują więźniowie ze Strzelec Opolskich, jedyna grupa przywożona konwojem, z wyrokami nawet do dwunastu lat. Tacy aktorzy odwożeni są natychmiast po spektaklu, bez możliwości noclegu  – mówi por. Anna Michalik, wychowawca ds. kulturalno-oświatowych w areszcie na Młyńskiej. – Nasza grupa jechała z „Małym Księciem” do domu dziecka w Bninie koło Kórnika, teraz chcemy z „Na wnuczka” wystąpić w gimnazjum. Stworzenie grupy dla więźniów z dużymi wyrokami to dobry pomysł, ale koncentrowaliby się na tu i teraz, na zamknięciu bez możliwości wyjścia na zewnątrz. A nam zależy na kontakcie ze społeczeństwem.

– Społeczeństwo jest nas ciekawe, to jedna ze stron medalu. Ciekawe, co związanego ze sztuką potrafią zrobić ludzie pozbawieni wolności. Ale to tylko chwilowe zaspokojenie ego.  Temat, przez chwilę naświetlony, niekontynuowany umrze i jak stary obraz powoli zżółknie na płótnie. Ale to, co robimy, i tak jest piękne – dodaje Artur.

Artur, były właściciel studia tatuażu, 11 kwietnia zagra przestępcę – oszusta. Z Krzysztofem, Szymonem, Sebastianem i Jarkiem wyjdą na przepustkę KO równo o 9, za konkursowy popis w Teatrze Polskim z 17.35 wzniosą wieczorem toast, kompotem w Domu Trzeźwości. Krzysztof mówi:
– Przecież ja nigdy wcześniej w teatrze nie byłem. Musiałem się dopiero otrzeć o więzienie, żeby wyjść na scenę. W półświatku przestępczym jesteśmy skończeni, bo powiedzą ten? Od teatru? Ten nie, ten odpada. I szczerze mówiąc? Dzięki Bogu.