Lecznicza samowolka i brak właściwej opieki medycznej. Dramat osadzonych w Areszcie Śledczym w Poznaniu

Pozbawiani leków, niewłaściwie zdiagnozowani, pozostawieni sami sobie. Traumatyczne przeżycia, nieszczęśliwe wypadki, zgony. Co się dzieje za murami na Młyńskiej i Nowosolskiej?

Na temat poziomu opieki medycznej w poznańskim areszcie mówi się od dawna. Obecni i byli osadzeni twierdzą, że jest fatalna. Od 2018 r. do kancelarii Beaty Jackowiak, mediatora sądowego, reprezentującego Biuro Społecznego Rzecznika Praw Obywatelskich oraz Kancelarię Sprawiedliwości Społecznej, zaczęły docierać sygnały o tym, że coś złego dzieje się w poznańskim areszcie – Od początku 2020 r. zaobserwowałam natomiast duże nasilenie tych informacji. W czasie ostatniego roku dramatycznie wzrosła liczba listów, telefonów, błagań o pomoc. Nie ma dnia, żeby nie wpłynął do mnie list, lub nie dotarł inny sygnał od osadzonych, czy ich rodzin, którzy się niepokoją o swoich najbliższych – informuje Beata Jackowiak. 

Zgodnie z prawem?

 – Warunki panujące w jednostce dostosowane są do Rozporządzenia Ministra Zdrowia z dnia 10 listopada 2006 r. w sprawie wymagań, jakim powinny odpowiadać pod względem fachowym i sanitarnym pomieszczenia i urządzenia zakładu opieki zdrowotnej – wyjaśnia mjr Jan Kurowski, rzecznik prasowy Okręgowego Inspektoratu Służby Więziennej w Poznaniu.

Problem w tym, że cytowane przez Rzecznika Rozporządzenie zostało uchylone 26 lutego 2011 r. czyli ponad dekadę temu. Obowiązujące dziś w tym zakresie przepisy to Rozporządzenie Ministra Zdrowia z dnia 26 marca 2019 r. w sprawie szczegółowych wymagań, jakim powinny odpowiadać pomieszczenia i urządzenia podmiotu wykonującego działalność leczniczą (Dz.U. 2020 poz. 1943). Pytanie, czy administracja poznańskiego aresztu miała okazję się z nim zapoznać?

 – Choruję na ciężką odmianę astmy, która wymaga podawania leków wyziewnych i sterydów. Tymczasem przez dziesięć dni pobytu w areszcie nie dano mi moich leków w postaci inhalatorów. Moje zdrowie pogarszało się z dnia na dzień. Błagałem o leki. Podano mi je dopiero, gdy mój stan był krytyczny –opowiada Jacek Piotr Woźniak, który w areszcie na Młyńskiej spędził, w czerwcu tego roku, piętnaście dni. Nie tylko jemu nie udzielono właściwej opieki medycznej. 

– Podczas mojego pobytu w areszcie poznałem ciężko pobitego pięćdziesięcioletniego Pawła, który przyjechał do Poznania 22 czerwca 2021 r. Przywieziono go z jednostki w Rawiczu do której trafił celem odbycia kary zastępczej – piętnastu dni pozbawienia wolności. Powiedział mi, że został pobity przez współwięźniów, na korytarzu, pod swoją celą. Funkcjonariusze tamtejszej SW odeszli, gdy zaczęto go bić, a wrócili dopiero, kiedy więźniowie z nim skończyli. Postanowiono przewieź go do Poznania, celem zatuszowania sprawy. Kiedy przyjechał do aresztu był cały siny, jego klatka piersiowa była zielona, strasznie się dusił. To był skatowany człowiek. Pomimo takiego stanu trafił do celi, na dodatek przydzielono mu górną pryczę i zmuszoną do wejścia na nią. Na Młyńskiej spędził dwie noce, nie udzielono mu pomocy medycznej, pomimo realnego zagrożenia odmą z powodu połamanych i niezabezpieczonych medycznie żeber, strasznie śmierdział, przypuszczam, że z powodu oddania moczu i kału przy pobiciu. Przez te dwie noce na Młyńskiej wył z bólu i charczał. Potem dyrektor podpisał zgodę na jego dalszy transport, aby pozbyć się kłopotu. Nie wiem czy Paweł przeżył – mówi zmartwiony Jacek Piotr Woźniak.

– Świadczenia medyczne zapewniane są osadzonym adekwatnie do potrzeb przez zespół lekarski i pielęgniarski. Badanie wstępne i profilaktyczne są wykonywane terminowo. Wszyscy osadzeni przyjmowani do jednostki mają wykonywane lekarskie badanie wstępne w dniu przyjęcia. Obecnie świadczenia w pozawięziennych placówkach służby zdrowia odbywają się regularnie w trybie planowym lub pilnym w zależności od stanu pacjenta. Pomoc psychologiczna, a także ewentualne wsparcie psychiatryczne, są dostępne dla osadzonych niezmiennie, niezależnie od pandemii – twierdzi mjr Jan Kurowski, rzecznik prasowy OISW w Poznaniu. – Osadzeni mają udzielane świadczenia medyczne po uprzednim zgłoszeniu się do lekarza w wyznaczonym porządku wewnętrznym. Przyjęcia w trybie pilnym realizowane są bez ograniczeń, zaś pacjenci kierowani na konsultacje specjalistyczne przyjmowani są na terenie jednostki lub transportowani do pozawięziennych placówek medycznych (w przypadku braku konkretnego specjalisty w areszcie). Z uwagi na ogłoszony stan pandemii COVID-19, zgodnie z wytycznymi Dyrektora Generalnego SW, w celu minimalizacji kontaktu i szerzenia się zakażenia COVID-19, od kwietnia 2020 r. przyjęcia do lekarza pierwszego kontaktu odbywają się na zasadach niezbędności i pilności. Odstąpiono od grupowych przyjęć określonych harmonogramem zawartym w regulaminie organizacyjnym szpitala i ambulatorium z izbą chorych Aresztu Śledczego w Poznaniu– tłumaczy Kurowski.

Medyczne eksperymenty?

– Na początku września zmarł jeden z osadzonych w areszcie przy ulicy Nowosolskiej. Kiedy się o tym dowiedziałam, pomyślałam, że to mimo wszystko szczęście, że mój syn przeżył, po tym, co go tam spotkało – mówi matka byłego więźnia poznańskiego aresztu (nazwisko znane Redakcji). Jej syn stracił w areszcie przytomność i doszło do groźnego wypadku. Powodem utraty przytomności była niewłaściwa opieka medyczna. Mężczyzna przewlekle choruje i musi otrzymywać systematycznie odpowiednie leki. – Syn trzy tygodnie przebywał w śpiączce, najpierw umieścili go na neurologii, potem na oddziale OIOM. Jestem silną kobietą, ale kiedy zobaczyłam go w szpitali, podłączonego do aparatury, zaintubowanego, to coś we mnie pękło. Ból matki, widzącej swoje dziecko w takim stanie, jest nie do opisania – opowiada drżącym głosem kobieta.

Do wypadku doszło dwa dni przed zakończeniem odsiadki syna. Dlaczego? – Głównie z powodu fatalnej opieki medycznej. Jeśli osadzony w areszcie jest osobą cierpiącą na przewlekłą chorobę, to powinno mu się zapewnić leki i opiekę medyczną. Syn wielokrotnie opowiadał o nieprawidłowościach, jakich się tam dopuszczano. Podawano mu leki o właściwych porach, ale w przypadku jego choroby, ważny jest także czas spożycia posiłku, który powinien wynosić od 20 do 30 minut od momentu zażycia leków. W poznańskim areszcie dostawał posiłek dopiero po godzinie, czasem po półtorej, a zdarzało się, że nawet i po dwóch godzinach. To dlatego zasłabł, a potem upadł tak nieszczęśliwie. Syn nic nie pamięta z chwili wypadku. Od światka tego zdarzenia, innego osadzonego, wiem, że pielęgniarz podał mu wtedy jakiś zastrzyk, nikt nie wie przeciwko czemu. Syn przeleżał trzy tygodnie w śpiączce. To cud, że w ogóle się wybudził! Miesiąc pobytu w szpitalu, długie tygodnie rehabilitacji. W tej chwili syn ma częściowy zanik pamięci, krwiak wielkości kurzego jajka i ciało obce w głowie – nikt nie wie, jak to się tam znalazło. Przyznano mu grupę inwalidzką na dwa lata. Zrobiono z niego kalekę… – podsumowuje matka byłego osadzonego (nazwisko znane Redakcji). – Na domiar złego nie chcą nam wydać dokumentacji medycznej i protokołu z wypadku. Dyrekcja aresztu zastawia się przepisami, które rzekomo zabraniają przesyłać dokumentacji. Twierdzą, że można ją odebrać tylko osobiście. Jak mój syn, w takim stanie, w jakim się teraz znajduje, ma jechać 50 km do Poznania? I czy możemy mieć pewność, że nie będą na niego wywierane naciski, żeby sprawy nie oddawał do sądu? – zastanawia się matka pokrzywdzonego ekswięźnia. 

Poziom opieki medycznej panującej w jednostkach aresztu potwierdza mediator Beata Jackowiak.– Opieka medyczna jest katastrofalna! Przykładowo, psychologiem w Oddziale Zewnętrznym przy ulicy Nowosolskiej w Poznaniu była funkcjonariuszka SW, która każdego kierowała na leczenie odwykowe, oczywiście finansowane ze środków UE, a jeśli chodzi o prawdziwą pomoc psychologiczną, to polegała ona na tym, że podawano osadzonemu tak silne leki, że miał halucynacje! Kolejna sprawa to leki – tutaj rzecz jest w sumie prosta, albo podawane są zamienniki, dostarczane w porozumieniu z firmami farmaceutycznymi, albo leki nie podawano są wcale. Jeśli osadzony przychodzi z własnymi lekami to są mu one zabierane i wydaje się wspomniane zamienniki, a przecież leki na takie schorzenia, jak na przykład depresja, schizofrenia czy nadciśnienie wybiera się, czasem po miesiącach obserwacji pacjenta, dobierając je do danego organizmu. Tymczasem w areszcie w Poznaniu wybór leków zależy od współpracującej z jednostką firmy farmaceutycznej. Taka bezpardonowa zamiana kończy się wielu przypadkach tragicznie. W maju tego roku doszło na Nowosolskiej do bardzo poważnego wypadku z udziałem cukrzyka. Nie wiadomo kiedy i czy w ogóle chłopak powróci do zdrowia, ponieważ jego mózg został bardzo mocno uszkodzony. Dlaczego do tego doszło? Ponieważ tamtejszy pielęgniarz, nota bene bliski krewny dyrektora aresztu, wymyślił sobie własną metodę dawkowania leków cukrzykom. Różnica czasu pomiędzy wydaniem leków, a podaniem posiłku sięga, według praktykowanej przez tego pielęgniarza metody, nawet dwóch godzin. W efekcie u wielu więźniów dochodziło do spadku poziomu cukru. W opisywanym przypadku, osadzony właśnie przez to stracił przytomność, upadł ze schodów, doznał poważnego uszkodzenia mózgu i stracił pamięć. W innym przypadku, tego typu zaniedbania doprowadziły nawet do zgonu osadzonego. Tę ostatnią sprawę bada aktualnie prokuratura – informuje Beata Jackowiak. 

Jak żyć, Panie Dyrektorze, jak żyć?

 – Poznański areszt, jest chyba jedną jednostką w Polsce, która funkcjonuje w oparciu o własne zasady i przepisy, które nijak mają się do obowiązującego prawa. To co najbardziej uderza, to fakt, że skazany, osadzony w areszcie w Poznaniu, nie może sobie samodzielnie wybrać sobie pełnomocnika, bowiem to dyrektor aresztu decyduje, kto będzie go reprezentował. Dostaję wiele zgłoszeń podejrzewających korupcję w tym zakresie. Dysponuję mailami, jak również innymi dokumentami, które wprost na to wskazują, a reakcja dyrekcji aresztu tylko utwierdza mnie w tym przekonaniu. Otrzymałam na przykład pismo od wspomnianego dyrektora, że nie mogę reprezentować jednego z osadzonych, ponieważ trwa pandemia i do aresztu są wpuszczani tylko adwokaci. Wnioskuję, że jestem jakimś zagrożeniem. Tym bardziej, że były już stosowane wobec mojej osoby pewne formy zastraszania. Któregoś dnia dyrektor jednostki zapytał mnie wprost, czy nie boję się chodzi po ulicy. Na moje pytanie dlaczego, odpowiedział, że przecież ktoś mnie może „odszczelić”, że pozwolę sobie zacytować. W oddziale na Nowosolskiej doszło do sytuacji, że osadzonym, którzy próbowali się ze mną skontaktować grożono karą w postaci pobytu w tzw. sieczkarniku, czyli dźwiękoszczelnym pomieszczeniu, w którym nie ma kamer i w którym można zrobić z osadzonym, co tylko się zechce– zdradza Beata Jackowiak.

– Nieludzkie traktowanie osadzonych w Areszcie Śledczym w Poznaniu, którego byłem świadkiem jest niedopuszczalne i w moim odczuciu stanowi przestępstwo. Winni tego stanu rzeczy są: dyrektor aresztu, który na takie traktowanie pozwalał i dyrektor ambulatorium, która zakazała leczenia skazanych. Przede wszystkim tego pobitego człowieka, którego opisywałem. Oni powinni ponieść karę! Przecież to, co robią to nic innego, jak tortury stosowane wobec więźniów. To wstyd dla całej Służby Więziennej, która przecież nosi mundury Wojska Polskiego– mówi, nie kryjąc oburzenia, Jacek Piotr Woźniak.

–Nie mogę zrozumieć dlaczego nikt nie weryfikuje pracy tych ludzi. Dlaczego, pomimo wielu skarg i zawiadomień o nieprawidłowościach, kadra aresztu nie została wymieniona, a ludzie, dopuszczających się tak poważanych nadużyć, nadal pełnią swoje funkcje? Dlaczego nikt się im się nie przygląda, nie ukarze, nie wyciągnie konsekwencji? – pyta matka byłego osadzonego w Areszcie Śledczym w Poznaniu, który podczas odbywania kary, w wyniku nieprawidłowej opieki medycznej w jednostce, został inwalidą. 

Jaka jest prawda o poziomie opieki medycznej w poznańskim Areszcie Śledczym? Sytuacje, opisywane przez podopiecznych Beaty Jackowiak, łamią Konstytucję Rzeczypospolitej Polskiej, Kartę Praw Podstawowych Unii Europejskiej i Europejską Konwencję o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności, wymieniając tylko kilka istotnych dokumentów. Kto kłamie, a kto mówi prawdę? Jeśli jednak na Młyńskiej i Nowosolskiej jest tak wzorcowo, jak przedstawia to Rzecznik poznańskiego OISW, to zastanawia jeden fakt, dlaczego kancelaria Beaty Jackowiak, prowadzi aktualnie kilkadziesiąt spraw, na różnych etapach proceduralnych, wniesionych z powództwa osadzonych i ich rodzin przeciwko Aresztowi Śledczemu w Poznaniu, a związanych z fatalnym poziomem opieki medycznej oraz karygodnym traktowaniem więźniów?