Męskie Granie w Poznaniu: demo rodzimej muzyki

Na scenie Męskiego Grania w Poznaniu wystąpili m.in. Lao Che, Michał Urbaniak, Brodka i Kasia Nosowska, ale nieoczekiwanie całe show ukradł… kilkuletni Jaś Ostrowski, czyli O.S.T.R. junior.

To był z całą pewnością wyjątkowy koncert jak na warunki poznańskie – nie tylko dlatego, że występy plenerowe czołówki polskiej sceny muzycznej są raczej rzadkością w naszym mieście. Przede wszystkim jednak Męskie Granie ma być prezentacją tego, co w naszej muzyce najlepsze, najbardziej twórcze i różnorodne.

Tę różnorodność w Poznaniu można było zobaczyć – tak samo jednak jak to, że to te największe gwiazdy są magnesem przyciągającym publiczność. Niewielu więc ludzi było pod sceną, gdy grał Diox. Ten zaś zaprezentował bardzo dobry, jednak nieco standardowy klimat hip-hopowy.

Swobodnie pod sceną było również wówczas, gdy występował duet UL/KR – co również nie mogło dziwić zważywszy na to, jakie dźwięki płynęły ze sceny. Krótko mówiąc: nowoczesne, lecz ascetyczne granie z delikatnym męskim wokalem znajdują spore grono odbiorców w Polsce, jednak chyba nie pasują do dużej sceny na koncercie plenerowym.

Tłok pod sceną zaczął się robić w momencie, gdy swoją muzykę prezentował zespół Kin Nowak. Grupa ta zasługuje na uwagę chociażby dlatego, że występują tam… bracia Waglewscy, znani wcześniej jako Fisz i Emade. Kim Nowak jednak jest projektem rockowym. W Poznaniu zaprezentowali bardzo żywiołową, energetyczną
muzykę, która poderwała publikę do śmielszej zabawy.

Zupełnie inny klimat zapanował podczas koncertu Kapeli ze Wsi Warszawa. Ludowe dźwięki i wokal przeplatane elektroniką wprowadzały publikę w trans. Taka stylistyka zapewne nie podoba się wszystkim, jednak słuchając kapeli nie można się dziwić, że jest jednym z najlepszych polskich towarów eksportowych.

Tak samo jak dziwić nie może wysoka pozycja grupy Lao Che na rodzimej scenie muzycznej. Kto raz był na ich koncercie ten wie, że uwielbienie do tego zespołu nie jest spowodowane tylko znakomitą i szeroko znaną płytą o powstaniu warszawskim. Spięty z kolegami grają świetnie, a poznańska publika domagała się ich bisowania jeszcze długo tym, jak zeszli ze sceny.

Mogło to nieco zdeprymować następną grupę w kolejce – Pink Freud – jednak nic takiego nie nastąpiło. Rockowo-jazzowy zespół nie dał się jednak zdławić i zaprezentował świetną mieszankę stylistyczną. Na tym występie pojawiło się pierwsze sobotnie “wsparcie” w postaci śpiewającego Adama Ostrowskiego, czyli O.S.T.R-a. Raper udowodnił jednak, że bardzo dobrze czuje się w jazzowej stylistyce (nic w tym dziwnego – wystarczy przesłuchać kilka jego płyt, żeby dowiedzieć się czegoś o jego zamiłowaniu do tego gatunku muzycznego). Największą jednak furorę – po raz pierwszy podczas poznańskiego Męskiego Grania – wywołał trzyletni Jaś Ostrowski, syn rapera, który również pojawił się na scenie.

Takiej owacji jak mały Jaś nie dostała prawdopodobnie nawet występująca po Pink Freud Brodka. Ta zaś zaśpiewała bardzo dobrze, a jej występowi nie można prawie nic zarzucić. “Prawie”, bo jednak po tak znanej i lubianej artystce można było się spodziewać większej scenicznej energii. Brodka co prawda wykonała swoje największe przeboje, jednak kontakt z publiką miała słaby. Nawet duet z Kasią Nosowską nie zmienił sytuacji – chociaż może ciężko było się tego spodziewać, zważywszy na sceniczną manierę tej ostatniej.

Prawdziwa moc popłynęła ze sceny po występie dwóch pań – kiedy to na scenę wkroczył O.S.T.R. i Michał Urbaniak. Zapowiadani jako ojciec i syn muzycy dali niemal świetny występ – “niemal”, ponieważ Urbaniaka (gdy grał na skrzpycach), jednego z największych polskich muzyków jazzowych, grającego w przeszłości z absolutną czołówką światowej sceny jazzu… nie było prawie w ogóle słychać (przynajmniej z miejsca, w którym stał piszący te słowa – a było to na samym środku placu pod sceną, ok. 5 metrów przed barierką oddzielającą muzyków od publiczności). Na szczęście lepiej było, gdy Urbaniak chwycił za saksofon.

Urbaniak był niemal niezauważalny na scenie z jeszcze jednego powodu – ponownie u boku Adama Ostrowskiego pojawił się mały Jaś. Co więcej, zadziwił nie tylko publiczność, ale też samego O.S.T.R.-a – trzyletni chłopiec bowiem w pewnym momencie zaczął… rapować utwory swojego ojca. Tym samym ostatecznie skradł całe show, a na końcu dostał sowitą owację.

Po jazzujących raperach na scenę wkroczył zespół Hey – klasa sama w sobie i grupa, która nie daje słabych koncertów. Jak zwykle posągowa (i niemal nieruchoma) Kasia Nosowska wypadła bardzo dobrze, a jej duet z Brodką był o wiele lepszy niż odwrotna konfiguracja sprzed kilkudziesięciu minut.

Poznańskie Męskie Granie zakończyło się występem grupy Skalpel, jednego z najbardziej utytułowanych zespołów prezentujących muzykę elektroniczną. Koncert zaś dla wielu widzów był zbyt krótki. Można to zresztą powiedzieć w przypadku wszystkich sobotnich występów – zespoły grały ok. 40 minut, przerwy między występami to 10-15 minut, nikt nie gra na bis (chociaż publika się tego domaga). Męskie Granie to tak naprawdę wersja demo polskiej sceny muzycznej – solidnie przygotowane, zorganizowane i rozreklamowane, a w dodatku ze świetnym zapleczem, ale to tylko demo. Jeżeli ktoś chce poznać prawdziwą twórczość danego wykonawcy – lepiej niech wybierze regularny występ podczas trasy koncertowej, bo w pół godziny to można jedynie spróbować głównego dania muzycznego, zamiast się w nim porządnie rozsmakować.