– Są rejony Poznania, które ze względu na małą liczbę mieszkańców nigdy nie będą miały dużej siły przebicia – tłumaczy radny. – W masowym plebiscycie są skazane na porażkę. Za to przesądzającym wsparciem w plebiscycie okazały się instytucje molochy, takie jak spółdzielnia mieszkaniowa wraz ze swoim aparatem administracyjnym. Zamiast forsować określone projekty popierane przez zarząd i przynosić do mieszkań karty do głosowania, wołałbym, aby spółdzielnie zorganizowały konsultacje społeczne wśród swoich mieszkańców i wsłuchały się w ich głos, a następnie wspierały ich w realizacji zgłaszanych postulatów.
Zdaniem radnego budżet obywatelski nie powinien być miejscem, w którym mieszkańcy decydują o wielkich inwestycjach w naszym mieście, tylko o realnych zmianach najbliższej okolicy. I tu podział na okręgi byłby bardzo przydatny. Tak właśnie zrobiły władze Gdańska: podzieliły miasto na 6 okręgów i dla każdego przeznaczyły 1,5 mln zł.
– Mam wrażenie, że gdzieś po drodze zgubiliśmy słuszną sprawę – konsultacji z mieszkańcami – podsumowuje Paweł Sztando. – To ona powinna być podstawą do zaproponowania mieszkańcom do wyboru konkretnych propozycji, najlepiej z podziałem na dzielnice. Dzięki sąsiedzkim spotkaniom poznalibyśmy prawdziwe oczekiwania mieszkańców Poznania. Oczywiście, możemy przekształcić budżet obywatelski w powszechne wybory i bić rekordy frekwencji, ale chyba nie o to w tym chodzi…