Spalony, którego nie było i emocjonująca końcówka spotkania. Lech Poznań z trzema punktami!

Po emocjonującej końcówce spotkania, Lech Poznań wygrał na własnym boisku ze Śląskiem Wrocław 2:1. Nie brakowało jednak kontrowersji wokół ostatniej bramki.

Po przegranym w Kielcach ostatnim meczu, kibice Kolejorza nie zostawili na zawodnikach suchej nitki. Poznańskiej drużynie tym bardziej zależało więc dzisiaj na zwycięstwie na własnym boisku. Lech Poznań przystępował do spotkania, jako jedyny zespół w Ekstraklasie, który w tym sezonie nie przegrał jeszcze występując w roli gospodarza. Z kolei Śląsk, jako jedyny w lidze… nie wygrał jeszcze w tym sezonie na wyjeździe. Obie drużyny miały więc dodatkową motywację przed pierwszym gwizdkiem.

Na stadionie przy ul. Bułgarskiej pojawiło się zaledwie 4376 kibiców. Dla 221 z nich był to pierwszy mecz na INEA Stadionie. Na niską frekwencję z pewnością miała wpływ zarówno postawa Kolejorza w ostatnich meczach, jak i bardzo silny mróz.

Lechici bardzo ostrożnie i nieco sennie rozpoczęli spotkanie. O wiele częściej akcje konstruowali goście, jednak wyglądało na to, że brakuje im pomysłu na atak.

Dopiero w 25. minucie, Kolejorz zagroził bramce Śląska, po tym, jak Barkroth dobrze podał do Gajosa, jednak strzał głową był minimalnie niecelny i piłka przeszła obok słupka.

Był to jednak moment, w którym podopieczni Bjelicy nieco się ożywili i częściej zaczęli przejmować piłkę i tworzyć akcje. Niestety, przez większość czasu, Lechici mieli problem z wyprowadzeniem swoich ataków i dotarciem w pole karne rywala.

Końcówka pierwszej połowy to ofensywa Śląska, z której Lechowi udało się wyjść obronną ręką i do szatni drużyny schodziły przy bezbramkowym remisie. W meczu dominowali jednak wrocławianie.

Druga połowa rozpoczęła się od akcji Kolejorza, która powinna zakończyć się golem. Gumny przedarł się prawą stroną i dośrodkował w pole karne rywala. Piłka odbiła się od Celebana i wpadła wprost pod nogi Raduta na szesnastym metrze. Niestety, jego strzał obronił Słowik.

W kolejnych minutach, Śląsk coraz bardziej się gubił w swoich rozegraniach, a Lech grał coraz bardziej ofensywnie próbując zdobyć upragnioną bramkę. Goście popełniali coraz więcej błędów.

Kolejorz stopniowo przejmował panowanie nad spotkaniem i atakował coraz pewniej, podczas, gdy zawodnicy przeciwnej drużyny byli spychani coraz głębiej na własnej połowie.

Na pierwszą bramkę w meczu, kibice musieli czekać aż do 80. minuty, gdy po dośrodkowaniu Raduta z rzutu wolnego, Chobłenko głową skierował piłkę do siatki.

Lechici i kibice gospodarzy nie cieszyli się jednak długo z prowadzenia. Zaledwie dwie minuty później, do wyrównania doprowadził były zawodnik Kolejorza – Marcin Robak, który wykorzystał podane Vacka.

Już minutę później, Kolejorz ponownie mógł objąć prowadzenie, jednak tym razem Chobłenko przegrał walkę sam na sam z bramkarzem Śląska.

Ukrainiec miał swoją szansę jeszcze w 88. minucie, gdy dobrze przyjął piłkę na klatkę piersiową, obrócił się w polu karnym i z woleja uderzył w kierunku bramki. Piłka minęła jednak słupek o centymetry!

Minutę później piłka wylądowała w siatce Słowika, jednak sędzia uznał, że strzał został oddany ze spalonego.

Do podstawowego czasu gry, sędzia doliczył trzy minuty. Końcówka spotkania zdecydowanie rozgrzała nawet najbardziej zmarzniętych kibiców przy Bułgarskiej.

Niespodziewanie, w 91. minucie sędzia jednak uznał bramkę, która padła w 89. minucie! Po analizie sytuacji okazało się, że podanie Vujadinovicia do Gytkjaera było wykonane poprawnie. W ten sposób, Kolejorz prowadził 2:1.

Decyzja sędziego wybiła z rytmu graczy Śląska, którzy nie kryli zdenerwowania. Arbiter długo tłumaczył im decyzję.

Chcąc przypieczętować zwycięstwo, Lechici dalej atakowali bramkę rywala. Po raz kolejny Chobłenko mógł wpisać się na listę strzelców, jednak jego strzał z 16. metrów obronił Słowik.

Do końca meczu, wynik nie uległ zmianie i 3 punkty zostały w Poznaniu!