Morderca dzieci uciekł ze szpitala psychiatrycznego

‘Kto Ty jesteś? Pluta mały. Jaki znak Twój? Topór biały. Gdzie Ty mieszkasz? W Suchym Lesie. Co Ty niesiesz? Trupa niesę.’

To wierszyk, które starsze dzieci powtarzały w latach siedemdziesiątych, a to za sprawą Józefa Pluty. Jesienią 1979 roku całą Polską wstrząsnęły okrutne zbrodnie mężczyzny, który uciekł ze szpitala psychiatrycznego, a następnie wymordował rodziny w Pąchach i Suchym Lesie. Był bezwzględny i chyba to najbardziej przerażało ludzi.

Pierwszego zabójstwa dokonał jednak znacznie wcześniej, bo już w 1973 roku. 

Józef Pluta był pracownikiem leśnym. Mieszkał w Marianowie, wiosce w pobliżu Międzyrzecza, a wśród mieszkańców cieszył się dobrą opinią. Jego pierwszą ofiarą stała się Aniela B., która kiedyś zainteresowała się tym, dlaczego mężczyzna tak dużo czasu spędzał w owczarni. W końcu przyłapała go na seksie z owcą. Nie wiadomo czy Józef jej groził, ani jaka była reakcja kobiety, z pewnością wiemy jednak, że była to pierwsza zbrodnia Pluty, która obudziła w nim bestialskie instynkty. Najpierw uderzył ofiarę tępym narzędziem w głowę kilka razy, a następnie wyrzucił ciało kobiety do Warty. Zbrodni nie dało się jednak ukryć, a przeprowadzone śledztwo potwierdziło sprawstwo Józefa Pluty. Co ciekawe, podczas postępowania sądowego udało się meżczyźnie przekonać sąd do tego, że jest chory psychicznie. Za zabójstwo Anieli został skazany na 12 lat, sąd zadecydował jednak, że część z tego czasu spędzi pod obserwacją psychiatryczną. I tak, w 1976 roku Józef Pluta trafił do zamkniętego szpitala psychiatrycznego w podpoznańskich Obrzycach. Tu zaczyna się mrożąca krew w żyłach historia, która wstrząsnęła nie tylko Poznaniem, ale też całą Wielkopolską i województwem lubuskim. 

Od wielu lat spekuluje się na temat tego, że tej zbrodni można było uniknąć. Już w 1979roku ‘Expres Poznański’ ujawnił wiele faktów budzących wątpliwości. Okazało się bowiem, że Józef Pluta podczas pobytu w szpitalu doczekał się wielu przywilejów. Zaskarbił sobie sympatię kobiet, które spędzały z nim dużo czasu. Był wykorzystywany do różnych prac, często prywatnych, co nigdy nie powinno mieć miejsca. Co ciekawe, mężczyzna mógł wychodzić z zakładu kiedy chciał, często więc korzystał z tej okazji i znikał nawet na kilka dni Jeden z lekarzy zatrudnił go przy budowie własnego domu, jednocześnie polecając usługi Pluty wielu swoim kolegom. I właśnie w ten sposób poznał rodzinę K., swoje późniejsze ofiary. 

W 1978r. Józef Pluta pomagał pewnemu poznaniakowi w budowie niewielkiego domu. Działka sąsiadowała z domem rodziny K., u której mężczyzna stołował się podczas przerw w pracy. 20 października w nocy dokonał masakry. Miesiąc wcześniej tej samej zbrodni dopuścił się na rodzinie S.

Dlaczego to zrobił? Powód wydaje się być bardzo prowizoryczny. Józef Pluta dowiedział się bowiem od lekarzy, że niedługo kończy się jego obserwacja. Wiedział, że oznacza to powrót do więzienia, a na to nie mógł pozwolić. Postanowił uciec ze szpitala psychiatrycznego. To wtedy, z jego rąk zginęły 4 osoby.

Rodzina S., mieszkała w miejscowości Pąchy, w ówczesnym województwie gorzowskim. Podczas pobytu w zakładzie psychiatrycznym, Pluta poznał Teresę S., nic więc dziwnego, że gdy mężczyzna ich odwiedził, bez wahania wpuścili go do domu. Zjedli wspólny posiłek, rozmawiali, nic nie wskazywało na tragedie, która wydarzyła się chwilę później. Józef Pluta wymordował całą rodzinę, Jana S., jego żonę Teresę S., i córkę, 14-letnią Zdzisławę, którą przed śmiercią zgwałcił. Narzędziem zbrodni była siekiera. 

Wieści o zabójstwie szybko rozeszły się wśród okolicznych mieszkańców. Zapanowała panika, ludzie nie wychodzili z domów, niektórzy do dziś wspominają jak po pięć razy w nocy sprawdzali czy mają zakluczone drzwi. Całą sytuację dodatkowo komplikował fakt, że choć masakrę od razu powiązano z ucieczką Pluty, to mężczyzny nie można było namierzyć. 20 października doszło do kolejnej masakry, tym razem w domu rodziny K. Henryk K., znalazł zwłoki żony, a jego syn i dziadkowie zostali mocno poranieni jednak żyli. W policyjnych kuluarach do dziś wspomina się, że krew podobno znajdowała się wszędzie – na ścianach, suficie, meblach.. 

W mieście zawrzało. Wszyscy mieszkańcy oczekiwali od milicji natychmiastowych działań i reakcji, ponieważ wiadomo było, że Józef Pluta jest nieobliczalny i nie przestanie zabijać. Do funkcjonariuszy zaczęły docierać informacje o okradzionych szopach i piwnicach. Najczęściej znikało mięso i mleko, a to oznaczało, że bezwzględny zabójca właściwie chodził po ich domostwach i mógł zaatakować w każdej chwili. Jego zbrodnie były niezaplanowane, chaotyczne i dokonywane pod wpływem silnych emocji, a to oznaczało, że nikt nie zazna spokoju dopóki mężczyzna nie zostanie złapany. 

Zaczęły się zakrojone na szeroką skalę poszukiwania, okazało się jednak, że mężczyzna jest właściwie.. nieuchwytny. W prawie i telewizji pojawiały się komunikaty ostrzegające przed zabójcą, w których określano go jako bardzo groźnego. Był nieprzewidywalny, a do tego doskonale posługiwał się siekierą i toporem, czego podobno miał nauczyć się służąc w jednostkach specjalnych. Warto podkreślić, że świetnie odnajdował się w okolicznych lasach i znał te tereny jak własną kieszeń, co często pozwalało mu być o krok przed poszukującymi go funkcjonariuszami. Gdy do mieszkańców zaczęły docierać informacje o pewnym brodatym mężczyźnie widywanym w lasach, nikt już nie miał wątpliwości, że chodzi właśnie o Plutę. 

Strach którzy ogarnął mieszkańców trzech województw był nie do opisania. Cała rodzina Pluty znajdowała się pod obserwacją, przeczesywano też lasy, ale na próżno. Zbigniew Bartkowiak, który dziś jest prezesem Fundacji Bezpieczne Miasto w Zielonej Górze, w latach siedemdziesiątych był kapitanem milicji i sprawcą zatrzymania Pluty. Do dziś doskonale pamięta te sprawę i wspomina, że dostawali mnóstwo informacji o tym, gdzie widywany był Pluta. Od razu udawali się w pościg, często godzina tropiąc go po lasach, jednak bezskutecznie. 

Józef Pluta najprawdopodobniej ukrywał się na terenie jednego z bunkrów Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego w Kaławie. Uciekając przed milicją zabijał przypadkowych ludzi i właściwie tylko po ofiarach udawało się odtworzyć trasę jego ucieczki. Zbigniew Bartkowiak wspomina, że pewnego dnia dowiedział się, że zabójce widziano w okolicach Zbąszynia, a to były tereny bardzo dobrze mu znane. Postanowił poszukać Józefa Pluty. Pomogli mu mieszkańcy, którzy uzbrojeni w widły i siekiery, byli zdeterminowani by w końcu złapać zabójcę. Otoczyli cały teren i rozpoczęli obławę. Wszyscy wiedzieli, że Pluta jest gdzieś w lesie, bo nie mógł uciec. Niektórzy do dziś wspominają, że cała akcja przypominała sceny z filmu. Milicja wraz z kordonami ludzi szła przez las, zacieśniając jednocześnie coraz bardziej krąg wokół Pluty. Obserwowano wszystko, każdy zakamarek. Milicja podkreślała, że najważniejsze to nie pozwolić zabójcy przedostać się z powrotem do Wielkopolskich lasów, ponieważ obawiano się, że tam znowu przepadnie. 

Zbigniew Bartkowiak szedł ze znajomym, rozmawiali. W pewnym momencie zauważyli poruszenie na jednej z sosen. I choć na początku myśleli, że to ptasie gniazdo, szybko okazało się, że to sylwetka mężczyzny. Gdy na ziemie spadła czapka, wszyscy wiedzieli już, że właśnie stoją pod drzewem, na którym ukrywa się Józef Pluta. Nietrudno wyobrazić sobie reakcje mieszkańców. Wszyscy otoczyli drzewo i rozpoczęły się dyskusje na temat tego w jaki sposób ściągnąć mężczyznę na dół. Przez cały ten czas Pluta, pomimo nawoływań funkcjonariuszy, nie odezwał się ani słowem. Zadecydowano, że dwie osoby wejdą na sąsiadujące drzewo by zrzucić zabójcę. To właśnie wtedy Józef Pluta zdecydował się.. skoczyć. Skacząc z kilkunastu metrów nie miał żadnych szans na przeżycie. Okazało się, że zabójca miał wokół szyi zawiązany sznur. Chciał się powiesić, jednak gałąź nie utrzymała jego ciężaru i złamała się. 

Józef Pluta poszukiwany był przez wiele miesięcy. Mylił tropy, mordował przypadkowych ludzi, siał postrach. Dopiero po jego śmierci ludzie odzyskali spokój, choć wiele osób wspomina, że powrót do normalności trwał bardzo długo, a historia brutalnych zabójstw w niektórych pozostawiła traumy, z którymi musieli mierzyć się latami.