„Wałęsa. Człowiek z nadziei”. Prosty film o skomplikowanym człowieku

Podobno początkowo film o Lechu Wałęsie jemu samemu niezbyt przypadł do gustu. Kiedy jednak po premierze na festiwalu w Wenecji widzowie zgotowali mu kilkunastominutową owację na stojąco – Wałęsa nie miał już żadnych zastrzeżeń. Takiego przewrotnego Wałęsę znamy dziś – a jaki był kiedyś? O tym opowiada film „Wałęsa. Człowiek z nadziei”, którego przedpremierowy pokaz odbył się w Multikinie Malta.

Film stanowi dopełnienie tryptyku Andrzeja Wajdy. Po „Człowieku z marmuru”, „Człowieku z Żelaza” przyszedł czas na „Wałęsa. Człowieka z nadziei”. Mimo że uważny widz wychwyci fragmenty „Człowiek z żelaza” wmontowane w najnowsze dzieło Wajdy, to nawet bez obejrzenia poprzednich dwóch filmów fabuła będzie zrozumiała dla każdego. Nawet dla zagranicznej widowni, co nie jest bez znaczenia, bo przecież będzie to nasz kandydat do Oscara.

Film można traktować jako biografię przywódcy Solidarności, można nań patrzeć jak na film historyczny – można też zaryzykować, że to film o naszym polskim superbohaterze. Wałęsa wypowiada wojnę złu, jaką uosabiała komunistyczna władza. Jego mocą jest upór, i – jak sam podkreśla – gniew, który pcha go ku działaniu. Jak każdy superbohater ma nad wyraz rozbudowane poczucie swojej wartości i wyjątkowości. Towarzyszy mu tradycyjnie piękna kobieta, w tym wypadku jest nią Danuta Wałęsa: często lekceważona, stojąca z boku, musząca dzielić się swoim mężem z całym światem, ale w momentach kluczowych – niezastąpiona.

Superbohater Wałęsa ma też słabość, która wpływa na całe jego życie. To podpisanie współpracy z komunistami na początku lat siedemdziesiątych. Dramatyczna decyzja ciągnąć się będzie za nim przez całe życie. W filmie Wajdy moment ten jest ukazany z całą surowością, i nie pozostawia żadnych złudzeń, co do jego konsekwencji. W końcu nasz polski superbohater to człowiek zabawny, czasami ironiczny, bez kompleksów.

Niektórzy utyskują, że dzieło Wajdy będzie kolejnym po „Panu Tadeuszu” filmem edukacyjnym, na który ciągnąć będą wszystkie szkoły. Akurat tu można się zgodzić – to film , nakręcony bez patosu i pompy, za to z humorem i naprawdę świetną muzyką. Nie wiem, czy krytycy takiego kina wiedzą, jaki jest stan wiedzy młodych na temat najnowszej historii i postaci Wałęsy. Po wielu latach totalnej, nierzadko jednak uzasadnionej krytyki postaci Wałęsy może pojawić się pytanie, kto był w końcu tym złym i kto kogo obalił. Film przynosi jasną i klarowną odpowiedź, zrozumiałą dla młodej polskiej widowni, ale także widowni zagranicznej. Nieraz być może w sposób zbyt nachalny i uproszczony – ale taki też obraz Lecha Wałęsy wyłania się tego filmu.

„Człowiek z nadziei” kończy się w momencie demokratycznych przemian, jakie nastąpiły po 1989 roku. Reżyser rezygnuje – być może celowo – z opisu tego, co działo się w Polsce w czasach prezydentury Wałęsy, aż do lat współczesnych. Pozostajemy z takim obrazem Wałęsy, z jakim najprawdopodobniej chcielibyśmy pozostać na zawsze. Bez arogancji, buty, wojny na górze, itp.

– Można powiedzieć, że wiele spraw, jak choćby podpisanie współpracy Wałęsy z SB potraktowano tu po łepkach – zauważa Lech Dymarski, jeden z gości przedpremierowego pokazu. Dymarski był obserwatorem i uczestnikiem wydarzeń o których film traktuje, a z Wałęsą zna się osobiście. – Nie do końca jest też prawdą, że to Wałęsa o wszystkim decydował. Jednak gdyby zagłębiać się w szczegóły, to zamiast filmu trzeba by nakręcić cały serial o Wałęsie.

Atutem filmu jest z pewnością gra aktorska. Robert Więckiewicz w roli Wałęsy jest genialny, a gdy na chwilę zamknąć oczy, to głos aktora wydaje się wręcz identyczny z barwą i manierą języka Lecha Wałęsy.
– To film o Wałęsie, ale też o całej epoce – o przemocy, o bezprawiu. To dobre kino – dodaje Lech Dymarski.

Film „Wałęsa. Człowiek z nadziei” trafi na ekrany poznańskich Multikin już w najbliższy piątek, czwartego października.