Trzej Królowie: tłumy z koronami

Kilka tysięcy uczestników, kolejki po papierowe korony i całe tłumy królów i królowych – przez miasto przeszedł Orszak Trzech Króli.

Orszak wyruszył z placu Wolności, by – jak zapowiadali organizatorzy – promować rodzinne wartości i  przedłużyć klimat świąt Bożego Narodzenia, które spędza się w rodzinie, śpiewając kolędy. To dlatego wszyscy uczestnicy orszaku mieli otrzymać korony i śpiewniki, by mogli idąc na Stary Rynek, gdzie królowie mieli się pokłonić Dzieciątku, mogli śpiewać kolędy wspierani przez zespół z nagłośnieniem.

I okazało się, że chętnych do przedłużenia klimatów Bożego Narodzenia w Poznaniu nie brakuje. Na plac Wolności przyszło kilka tysięcy osób, które zajęły nie tylko sam plac, ale i przyległe ulice, uniemożliwiając jakikolwiek ruch poza pieszym. Po korony ustawiały się prawdziwe kolejki. Państwo Biegańscy okazali się prawdziwymi szczęściarzami, bo udało im się dostać aż cztery: dla siebie i dla dzieci.
– Przyszliśmy nie tylko po korony, co żeby pośpiewać kolędy, bo bardzo wszyscy to lubimy – wyjaśnia Anna Biegańska. – A dziewczynki chciały koniecznie zobaczyć królów i wielbłąda. Wielbłąda, jak się dowiedzieliśmy, nie ma w tym roku, ale królów udało się zobaczyć i obie dziewczyny są zachwycone. Chcieliśmy przejść z dziećmi aż do fary, ale boję się, że się pogubimy w tym tłoku, więc pewnie pójdziemy tylko kawałek, a w farze zaczekamy na mszę.

Rzeczywiście tłok była taki, że ci najmłodsi uczestnicy orszaku, dla których przecież organizowano tę imprezę, mieli szansę zobaczyć cokolwiek tylko wtedy, gdy ojcowie sadzali ich sobie na ramiona. A było co oglądać: dwaj królowie jechali na pięknych koniach w towarzystwie paziów i co prawda stroje mieli bardziej z epoki Renesansu niż sprzed 2 tysięcy lat, jednak były wystarczająco barwne i okazałe, by się podobały najmłodszym. Po drodze królowie spotkali całe stado diabłów zionących najprawdziwszym ogniem, później czekali na nich bohaterowie polskiej historii z powstańcami wielkopolskimi na czele. A przed ratuszem zasiadał sam król Herod, u którego trzej mędrcy zatrzymali się w drodze do Betlejem i który ze strachu postradał zmysły.

W orszaku znaleźli się też muzycy, którzy wspomagali wszystkich chcących kolędować, nie brakowało również przebierańców, a naturalnie najwięcej było wszelakich koronowanych głów – od najmłodszych do najstarszych…
– Wzruszyłam się do łez, jak zobaczyłam tyle dzieci w tych koronach i poprzebieranych w stroje historyczne – mówi Maria Ziębicka, która przyszła z wnuczką zobaczyć orszak. – To piękne, że młodzież tak dba o tradycje, że tyle jej tu jest. I oczywiście śpiewamy kolędy, śpiewamy, znamy więcej niż jedną zwrotkę, nie wszystkich, bo dzisiaj usłyszałyśmy dużo takich, których nie znamy, ale śpiewamy!

Wiele osób jednak zrezygnowało z przejścia orszakiem ze względu na tłok. Tadeusz i Piotr przyszli na plac Wolności z tatą Dariuszem, żeby przejść za królami, zaśpiewać kolędy i dostać korony.
– Ja chciałem zieloną, a Piotrek powiedział, że chce złotą, i jeszcze wzięliśmy jedną dla mamy – chwali się Tadeusz. – I będziemy śpiewać kolędy, mama nas nauczyła.
– Obaj moi królowie nawet nie chcieli słyszeć, że nie przyjdziemy – śmieje się tata. – Ale teraz naprawdę nie wiem, czy tu zostaniemy. Bo bardzo nam się pomysł orszaku podoba, ale organizacja pozostawia wiele do życzenia. Czy nie można było ustawić przegród jak na korowodzie w imieniny ulicy Święty Marcin? Moglibyśmy wtedy chociaż coś zobaczyć. Idąc z tyłu chłopcy nic nie zobaczą, zresztą jest taki tłok, że na pewno nie pójdziemy z orszakiem, bo boję się ich zgubić.

Trudno się nie zgodzić z opinią pana Dariusza – tłok był ogromny, a organizatorzy najwyraźniej przerosło zadanie opanowania takiego tłumu ludzi i skierowania go na wyznaczoną trasę. Pozory porządku kończyły się jakieś dwa-trzy rzędy za prowadzącym orszak arcybiskupem. Pozory dobrego wychowania i miłosierdzia chrześcijańskiego również – większość uczestników przepychała się jeden przez drugiego, żeby cokolwiek zobaczyć, czego efektem było wpadanie na wózki z dziećmi i same dzieci. Czoło orszaku szło co prawda wyznaczoną trasą, ale dalej każdy szedł jak chciał. Jeśli więc ktoś zaplanował sobie przejście na przykład ulicą 23 Lutego w tym czasie, to musiał albo obchodzić spory kawał centrum, albo przeczekać między straganami na placu Wielkopolskim czy na skwerze Romana Wilhelmiego. Przez ulicę nie szło się przebić w przeciwnym kierunku niż orszak przez dobre pół godziny, a porządku nie pilnował nikt.

Nie da się ukryć, że pomysłodawcy powinni się jeszcze wiele nauczyć o organizacji imprez masowych. Także o tym, jak powinna się zachowywać ochrona i co robić – bo jeśli przychodzi kilka tysięcy osób to wolontariusze bez profesjonalnego przygotowania zdecydowanie nie wystarczą, by zapewnić porządek i bezpieczeństwo.